Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
aldi_mini
Moderator
Dołączył: 05 Gru 2009
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice Płeć: Wampirzyca
|
Wysłany: Nie 13:05, 06 Gru 2009 Temat postu: Fascynacja |
|
To może ja zainauguruję tę część forum... To już chyba każdy czytał, ale nadal się rozrasta. Czekam na przesyłkę korekty następnego rozdziału. Na razie po jednym muszę dodawać, bo trza poszukać tych rozdziałów w kompie.
Prolog
James według mnie wyglądał na 23-24 lata, ale odkąd już tak wygląda? Od 200 lat? Zresztą to nie ma teraz większego znaczenia. Z niektórymi rzeczami trzeba się po prostu pogodzić, w końcu jest wampirem. Oznacza to wiele czasami dziwnych cech. Jest nieprzeciętnie przystojny, ma blond włosy doramion, zazwyczaj zebrane w zgrabny kucyk. Ma intensywnie czerwone oczy, tojedna z bardziej przerażających cech. Te żywiące się krwią zwierząt mają jasne,miodowo-złote tęczówki, te, co piją krew ludzką, mają czerwone tęczówki,chociaż gdy są złe lub głodne, oczy wszystkich bez wyjątku ciemnieją. Wnioski ztego są proste i przerażające. On zabija ludzi bez skrupułów. Tropienie jest jego nadzwyczajnym talentem, jego pasją życiową. Gdy raz zaczyna na kogoś polować, nigdy się niepoddaje. Ważne są też białe, równe zęby zaopatrzone w unieruchamiający jad. Jego skóra jest perłowo biała, chłodna w dotyku i twarda jak granit. Jest piękny. Do wampirzych cech mogę jeszcze tylko dodać siłę, szybkość i błyskotliwy umysł. To właśnie on. Część z tych informacji sama zdobyłam, część wyciągnęłam od innych wampirów (głównie na zwierzęcej diecie).
Może wydać się dziwne, że człowiek może tak się narażać dla samych informacji. Wampiry to dla mnie chleb powszedni. W sumie wychowałam się wśród nich. Moja matka i siostra są wampirami. Pewnego dnia, gdy byłam jeszcze mała, poszły razem na spacer. Zostały zaatakowane, na szczęście ktoś im pomógł. W sumie był to czysty przypadek. James miał z tą dwójką wampirów porachunki. Mama i Ann przeżyły, ale przeszły przemianę. Przez pewien czas wcale ich z ojcem nie widzieliśmy. Gdy nauczyły się już jakoś nad sobą panować,powróciły. Co tydzień w prawdzie znikały, by zapolować, ale nadal mnie wychowywały. Tata krótko po ich powrocie zmarł, nie mógł się pogodzić z myślą,że już nic nigdy nie będzie tak samo. Ann, uzdolniona plastycznie, na moją prośbę stworzyła portret swego wybawcy. Wtedy nie wiedziałam o nim nic poza tym, że jest wampirem i tym, że jestem nim absolutnie zafascynowana.
Gdy podrosłam, nauczyłam się, jak bezpiecznie pertraktować z wampirami, jak je odnajdywać, miałam już wielu przyjaciół wśród nich. To wtedy w starym pudle na strychu odnalazłam zapomniany portret. Może nie był zbyt wyraźny, bo Ann nie widziała Jamesa za długo, a jad zaczął już wypalać w niej swą drogę, ale wróciła do mnie chęć odnalezienia go. Przyciągał moje myśli jak magnes. Zaczęłam więc samotną wędrówkę, by odnaleźć starych znajomych.Wypytywałam , niektórzy pokazywali mi swoje wspomnienia sprzed wielu, wielu lat. W końcu nie mogłam już się od niego uwolnić. Musiałam go zobaczyć, dotknąć, poznać, nawet jeżeli miałam przypłacić to życiem.
Rozdział 1.
Mam na imię Kate i mam 17 lat. Mieszkam, a raczej mieszkałam w Edmonton. Wygląd? Nie wyróżniam się raczej niczym szczególnym poza moimi dużymi ciemno-brązowymi, prawie czarnymi oczami. Mam brązowe włosy sięgające łopatek, jestem dość szczupła i raczej nie grzeszę wzrostem. Ot i cała ja. Z chłopakami mam kontakty raczej kumpel-kumpela niż chłopak-dziewczyna, ale cieszę się z tego. Zawsze mogłam na nich liczyć. Aż do teraz. Teraz już żaden człowiek nie może mi pomóc, tylko wampiry, o ile nie uznają mnie wcześniej za przekąskę.
Poszukiwania trwały już długo, wędrowałam z miejsca na miejsce, odnajdując tylko stare ślady, czasem jakieś drobne przedmioty czy śmieci. Wypytywałam kogo tylko mogłam i znów odchodziłam w inne miejsce sprawdzając informacje. W końcu miesiąc temu natrafiłam na kogoś, kto widział Jamesa w pobliżu podczas polowania. Środkowa Kanada. Nie jestem stąd. Nie za bardzo wiedziałam, gdzie obecnie dokładnie się znajduję . Nie obchodziło mnie to szczerze mówiąc. Rian – wampir, który widział mego zbiega, pokierował mną w te okolice. Prawdopodobnie James nadal tu był, a przynajmniej tak uważał Rian. Nie sądzę, by kłamał. Znam go od dzieciństwa, zawsze mnie lubił. Sześć lat temu musiał się niestety wynieść z Edmonton i przeniósł się bardziej na północ. On znał przez krótki czas Jamesa i to on udzielił mi wielu cennych informacji. Wiedział, że i tak mnie nie powstrzyma, zawsze byłam uparta. Pomimo że mam dopiero 17 lat, włóczę się po całym kraju, aby odnaleźć wampira, którego nie znam i który zapewne będzie chciał mnie zabić z pobudek, których nawet samej sobie nie umiem wytłumaczyć. Zdecydowanie jestem uparta i głupia. Dobrze wiem o tym, że Rian wolałby, żebym nie szukała Jamesa, ale wiedział, że to moje największe marzenie. Pomagał mi jak umiał, zawsze. Gdy w końcu spotkałam go, wiedziałam, że już niedługo dotrę do celu. Czas zapolować na wampira.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez aldi_mini dnia Nie 13:07, 06 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
aldi_mini
Moderator
Dołączył: 05 Gru 2009
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice Płeć: Wampirzyca
|
Wysłany: Nie 16:58, 06 Gru 2009 Temat postu: |
|
i znalazłam rozdział 2
Zmęczona całodziennym marszem zdjęłam plecak i położyłam na ziemi obok torby z namiotem. Byłam padnięta, ale chciałam jeszcze rozłożyć obóz zanim zapadnie zmrok. Nie bałam się chodzić po lesie w nocy, ale tu często napotykałam bagna lub zespoły sadzawek, w których spokojnie można było się utopić, gdyby się do nich niechcący wpadło. Nie chciałam ryzykować. Znajdowałam się gdzieś w środku dziewiczego lasu. Rosły tu głównie drzewa iglaste i czasami wrzosy oraz dużo mchu, w którym często zapadałam się po kostki. W pobliżu sadzawek było wiele połączonych ze sobą polanek. Przechodząc przez nie zdawało się, że to droga, którą las sam prowadzi dokądś. Niebo było bezchmurne, jego barwa wyraźnie wskazywała, gdzie za gęstymi igłami kryje się słońce, płynnie przechodziła od granatu przez delikatny błękit i złoto po szkarłat. Ten widok zachwycał, aż zapierało dech w piersiach. Stałam tak chwilę niezdecydowana, rozdarta między spektaklem barw a namiotem czekającym u moich stóp na rozłożenie. Westchnęłam zrezygnowana – niebo chyba nie zaczeka pięć minut, a perspektywa rychłego odpoczynku była zbyt nęcąca, by ją odrzucić. Skostniałymi palcami zaczęłam wbijać śledzie w zmarzniętą ziemię i wkrótce mogłam odpocząć wpełzając do śpiwora. Kolacja nie była obfita, nie wymagałam teraz niczego poza odrobiną snu. Wiedziałam, że jestem już na terenach Jamesa, więc cały dzień włóczyłam się po okolicy i znaczyłam drzewa moim zapachem. Ludzie nie mają tak wyczulonego węchu jak wampiry. Dla niego była to wyraźna ścieżka zapachowa. Sama prawdopodobnie nie znalazłabym Jamesa, lecz zapach miał mi zagwarantować to, że on przyjdzie do mnie, nawet jeżeli odnajdzie trop dopiero po tygodniu. Na pewno zainteresuje się człowiekiem samotnie wędrującym po pustkowiu. To było jak zaproszenie. Tak rozmyślając nad moim planem zasnęłam.
Ranek nadszedł zdecydowanie za wcześnie. Po szybkim śniadaniu wygramoliłam się z namiotu, by rozejrzeć się po okolicy. Syknęłam, gdy zimny powiew krystalicznie czystego powietrza spowodował, że przeszły mnie dreszcze. Włożyłam grubą kurtkę i ruszyłam w las, co jakiś czas oznaczając drogę karteczkami. Zlokalizowałam mały strumień, ale nic innego nie przykuło mojej uwagi, żadnych śladów. Nie byłam tym specjalnie zaskoczona. Po zrobieniu małego kółka skierowałam się do namiotu, zbierając po drodze chrust. Przydałby się w końcu jakiś ciepły posiłek. Cienki gulasz z suszonego mięsa nie był nadzwyczajny, ale zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Następnie zapisałam w notesie kilka uwag dotyczących mojego miejsca przebywania, kilka spostrzeżeń oraz wyrysowałam małą mapkę z zauważonymi punktami orientacyjnymi. Po czterech dniach było w niej więcej szczegółów. Nadal tkwiłam w tym samym miejscu. Codziennie chodziłam na długie spacery, by odświeżyć trop. Byłam teraz czujniejsza. Jeśli James był ostatnio na polowaniu, to powinien już wrócić. Szukałam ewentualnych śladów jego bytności. W końcu musiał mieć jakieś miejsce, gdzie spędzał wolny czas. Każdy wampir zatrzymujący się w jakimś miejscu na dłużej ma taką ostoję. Znalazłam ją następnego dnia. Mały domek, a raczej chatka. Wyglądała na starą, ale James musiał już o nią zadbać, bo nie wyglądała na taką, co ma się za chwilę rozpaść, choć z pewnością jeszcze miesiąc temu jej stan był nieporównywalnie gorszy.
– Złota rączka – mruknęłam pod nosem, obchodząc chatkę i oglądając idealnie dopasowane, widocznie nowe deski i połatany dach. Chyba miał zamiar zostać w tym miejscu na dłużej, jeżeli tak się postarał. Wspinając się na palce przycisnęłam nos do szyby i zajrzałam do środka. Był to mały, schludny pokoik. Na środku stał duży dębowy stół, po prawej zauważyłam kamienny kominek i ułożony naprzeciwko fotel ze skórzanym obiciem. Całą przeciwległą ścianę zajmowały półki z książkami. Zaskoczyła mnie ta biblioteczka, kto by się zresztą jej spodziewał w środku lasu?
Uśmiechnęłam się do siebie i pomyślałam – może nie jest tak źle ze mną? – wchodząc na werandę. Drzwi były uchylone, więc ostrożnie weszłam do środka. Na stole leżała książka. Na okładce widniał znajomy tytuł „Twilight”. Już od dawna wiedziałam, że postacie z książki były prawdziwe, ale z tego co wiem, nigdy nie zdarzyły im się takie wypadki, no może poza ślubem Belli i Edwarda, o którym usłyszałam pół roku temu. Ciekawe jak James musiał zareagować na takie przedstawienie jego postaci. Podobno nie jest aż tak sadystyczny, chyba że tego chce lub straci nad sobą panowanie. Zawsze starał się szybko rozwiązywać sprawy z ludźmi. Gdy jest się głodnym i ma się kromkę chleba, nie wydziwia się raczej z porcelaną, filiżanką herbaty itp. Odłożyłam książkę na miejsce i usiadłam w fotelu. Chciałam trochę mu namieszać, by był bardziej zaintrygowany mną gdy wróci i zastanie ludzki zapach. Gdy skończyłam rozmyślać i wyszłam na werandę, zauważyłam, że zrobiło się już późno, więc wróciłam do obozu, który okazał się być bliżej niż sądziłam. Postanowiłam czuwać całą noc tak na wszelki wypadek. Wiedziałam, że teraz James mi się nie wymknie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
aldi_mini
Moderator
Dołączył: 05 Gru 2009
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice Płeć: Wampirzyca
|
Wysłany: Wto 13:11, 08 Gru 2009 Temat postu: |
|
rozdział 3
Po zdecydowanie zbyt długiej dla mnie nocy nastał w końcu świt. Ciemność pomału zastąpiła szarość, a potem niebo przyoblekło się w złoto, by powitać słońce. Siedziałam już przed namiotem. Była to jedna z chwil, za które gorąco dziękować będę Bogu jeszcze przez długi czas. Po skromnym, ale pożywnym śniadaniu ruszyłam jak co dzień na obchód. Gdy przechodziłam blisko strumyka, stwierdziłam, że coś jest nie tak. Ptaki nie śpiewają, nie widać żadnych świeżych tropów zwierząt. Nie było słychać nic prócz strumyka. Wiedziałam co to znaczy... Podekscytowana ruszyłam w stronę wody, by trochę się uspokoić. To on, na pewno on. Już wrócił. To dlatego nie ma zwierząt. Chłodna woda otrzeźwiła mnie na tyle, bym czym prędzej wróciła do obozu. Wiedziałam, że już gdzieś tam jest, czeka. Wieczorny trop prowadził wprost do obozu. Wyszłam na małą polankę gdzie stał namiot i przystanęłam. Coś za mną zaszeleściło. Specjalnie chciał zwrócić uwagę. Wiedziałam, że chce, bym się odwróciła. Zignorowałam szelest i ruszyłam dalej, by usiąść przed namiotem. Ogień nadal się palił. Gdy byłam już blisko celu, skórzana kurtka i jeansy mignęły nad moją głową. Kończąc skok szybko obrócił się i przybrał postawę do ataku. Błysnęły odsłonięte zęby i dobiegło mnie głuche warknięcie. Uśmiechnęłam się z zachwytu. To był on! W końcu stałam przed nim twarzą w twarz.
– Czekałam na ciebie James – powiedziałam spokojnie. Zastanawiał się, o co mi chodzi, skąd go znam.
– Długo cię szukałam. Zaszyłeś się na takim pustkowiu, że chyba z miesiąc trwało, zanim odnalazłam to miejsce. Nie za daleko masz na polowanie? A ogólnie to chyba mało tu ludzi.
Zobaczyłam w jego dużych oczach błysk irytacji, że tak dużo wiem. Lekko przekrzywił głowę i cofnął się o krok, by mieć lepszy rozbieg. Niczego innego się nie spodziewałam. Nadal stałam w miejscu, rozluźniona, z uśmiechem na twarzy.
– Nie krępuj się, jeżeli chcesz mnie zabić, chcę jednak najpierw zrobić jedną rzecz.
Jego oczy wyrażały szczere zdumienie, gdy powoli do niego podeszłam. Wyprostował się nieufnie śledząc każdy mój ruch. Gdy byłam już przed nim, stałam o stopę od niego, wyciągnęłam ręce i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Był wyższy ode mnie o prawie dwie stopy. Czułam, jak jego mięśnie zaczynają się napinać. Był kompletnie zdezorientowany.
– Dziękuję – wyszeptałam i mocniej przycisnęłam się do niego. Ze wzruszenia pociekły mi po policzkach łzy. Jego zapach był wręcz odurzający. Staliśmy tam razem, on nie wiedząc co zrobić, ja czując, że to najszczęśliwszy moment w moim życiu. W końcu łzy przestały płynąć. Zauważyłam, że zmoczyłam mu kurtkę. James wziął się już chyba w garść, choć czułam bijącą od niego nieufność i to, że zaczyna go również zżerać ciekawość. Zaczęłam szczękać zębami z zimna, cofnęłam się o krok i wypuściłam go z uścisku. Mógł to sam zrobić, ale widać było po nim, że dawno nie miał z nikim bliskiego kontaktu, poza ofiarami oczywiście. Może chciał zatrzymać pomimo wszystko tę chwilę na dłużej? To raczej nie było dla niego normalne, że ktoś, jakiś człowiek szuka go po pustkowiach, a znajdując nie boi się, tylko rzuca się by go uściskać i do tego jeszcze płacząc ze wzruszenia dziękuje. Znów się do niego uśmiechnęłam, wyciągnęłam prawą rękę i dotknęłam jego anielskiej twarzy. Był jeszcze przystojniejszy niż myślałam. Trwałam chwilę wpatrzona w niego i opuściłam rękę. Spojrzałam na zmoczoną kurtkę.
– Przepraszam za to – powiedziałam zarumieniona wskazując na mokrą plamę na jego kurtce. – Jeśli pozwolisz, wysuszę ją.
Spojrzał na mnie i cofnął się o krok. Stał tak spięty, przyglądając mi się badawczo, starając się zrozumieć, o co mi właściwie chodzi.
– Za co mi dziękujesz? – spytał głębokim aksamitnym głosem. Wyraźnie starał się opanować i nie rzucić na mnie, dopóki nie dowie się wszystkiego.
– W sumie to za kilka rzeczy. Gdy tropiłeś Slaterów, całkiem przypadkiem uratowałeś moją matkę i siostrę. To pierwszy powód. Drugi to ten, że znalazłam cię, a trzeci, że spełniłeś moje marzenie, gdy pozwoliłeś mi się do ciebie przytulić. Od dwóch lat starałam się ciebie odnaleźć. Przyciągałeś mnie jak magnes i w końcu znalazłam cię!
Moja wypowiedź wyraźnie go zaskoczyła.
– I nie boisz się mnie?
– Wychowałam się wśród wampirów i większość moich znajomych nimi jest. Kwestia przyzwyczajenia do strachu. – Uśmiechnęłam się do niego jeszcze szerzej, gdy zobaczyłam, że znów zaczyna się rozluźniać. Dziękowałam Bogu za to, że nie był głodny, pożyję jeszcze kilka dni, o ile go nie zdenerwuję. A może przekona się do mnie trochę?
– Ładnie sobie urządziłeś dom, zaskoczyło mnie, że masz taką biblioteczkę. Przepraszam, że tak bez pytania chodziłam po nim, ale nie byłam pewna, czy złapiesz trop czy nie. Postanowiłam zaryzykować i pobyć trochę u ciebie.
– Nie wyczuć cię? W całej okolicy nie ma nic prócz twojego zapachu – stwierdził i zobaczyłam rozbawienie pod maską grymasu.
– No cóż, może rzeczywiście trochę przesadziłam, ale zaczynałam myśleć, czy czasem się nie przeniosłeś. A przy okazji, zabijesz mnie, czy mogę usiąść przy ogniu? Zmarzłam trochę.
To go chyba jeszcze bardziej rozbawiło, bo opuścił ręce i uśmiechnął się nieznacznie.
– Polowałem wczoraj. Na razie nic ci nie grozi z mojej strony.
Potwierdził tymi słowy moje przypuszczenia. Odwróciłam się więc, ale przypomniałam sobie o jego kurtce. Zwróciłam się w jego stronę i ponownie podeszłam. Tym razem chwyciłam go za rękę. Poczułam opór, jakbym chciała ruszyć skałę.
– No chodź, przecież nie będziesz tu sterczał przez cały dzień. Chcę wysuszyć ci kurtkę, nic więcej.
Znów poczułam, jak się spina, ale ruszył za mną do ogniska. Zapewne dziwnie się czuł w tej sytuacji. Moja otwartość i brak strachu trochę go dekoncentrowały. Jestem pewna, że usłyszał moje przyspieszone bicie serca, gdy zdejmował kurtkę. Nic pod nią nie miał. Jego skóra delikatnie pobłyskiwała w słońcu, które wzeszło już na niebie. Zachwyciłam się jego wyglądem, jego idealnymi mięśniami. Wprawdzie widziałam już wielu wampirów, ale żaden jednak nie wzbudzał we mnie takich emocji. Gdy rozwiesiłam jego kurtkę przy ogniu, czułam na sobie jego wzrok. Nadal zastanawiał się nad czymś. W końcu spytał:
– Dlaczego mnie szukałaś? Skąd to marzenie?
Myślałam szybko, jak to mu powiedzieć. Jak powiedzieć co czuję? W końcu doszłam do wniosku, że na razie nie mam mu nic do powiedzenia. Wzruszyłam więc ramionami.
– Kiedy indziej ci odpowiem na to pytanie.
Usłyszałam warknięcie. Odwróciłam się, stał kilka kroków ode mnie . Chciał się dowiedzieć już teraz.
– Nie umiem tego jeszcze ubrać w odpowiednie słowa. Jak znajdę odpowiednie, to się dowiesz. Nie musisz na mnie warczeć.
Odsłonił zęby.
– Jak się na mnie rzucisz, to w ogóle nic nie będziesz wiedział – powiedziałam bez cienia emocji w głosie. On chciał wiedzieć, ja miałam informację.
Ciekawość go zgubi, a raczej nie jego, tylko jego instynkt. To była jedna z zasad bezpiecznej konwersacji. Musiałam mieć asa w rękawie, tak na wszelki wypadek. Tym asem były moje uczucia do niego. Musiałam zdobyć jego zaufanie, zanim instynkt się znów włączy.
rozdział 4
Słońce już dawno zaszło, gdy skończyliśmy rozmawiać. Siedzieliśmy już tylko rozmyślając nad tym, czego się o sobie dowiedzieliśmy. Na początku rozmowy na moje pytania odpowiadał lakonicznie lub milczał, dopóki nie spytałam o coś innego. Później rozluźnił się trochę słuchając moich rozbudowanych monologów i od czasu do czasu dodawał coś od siebie. Niestety James nie był zbyt otwarty. To pierwsza rozmowa, jeszcze się rozgada – pomyślałam. Chyba że jest taki zamknięty w sobie od samego początku.
Po kolejnej dłuższej przerwie między wypowiedziami odchrząknął lekko. Odwróciłam twarz w jego stronę i spojrzałam mu w oczy. Po chwili niechętnie przeniosłam wzrok na pobliskie drzewo. Serce szalało z radości, gdy tylko oczy napotykały jego sylwetkę. Po tym spojrzeniu przeszły mnie dreszcze. Analizując układ gałęzi świerku próbowałam uspokoić puls. James wciąż się we mnie wpatrywał, lecz jego spojrzenie zmieniło wyraz na lekko zszokowany. Gdy nadal milczał, stwierdziłam, że chyba potrzebuje zachęty do rozmowy. Niestety nie wiedziałam, jak go zagadnąć. W końcu nieśmiało powiedziałam:
– Chciałeś przed chwilą coś powiedzieć.
Zawahał się. W jego oczach nadal było coś dziwnego, jakby toczył ze sobą wewnętrzną walkę. W końcu odwróciłam się jeszcze raz. Nasze oczy znów się spotkały. Wciąż nie miałam odwagi stawić czoła temu spojrzeniu. Po kolejnej minucie cichym, niewyraźnym głosem zaczął opowiadać. Było to jego życie w ostatnich chwilach bicia serca.
Historia Jamesa wcale nie była wesoła. James pochodzi z XVI-wiecznej Anglii. Miał tam rodziców, z którymi mieszkał przez długi czas. Potem przeprowadził się do swojego dworku na wsi. Parę lat później zakochał się w pewnej dziewczynie – córce jednego z zamożniejszych hrabiów tamtejszej okolicy. Nie widział poza nią świata. Po długich staraniach w końcu wzięli ślub. Wybrali się w podróż po ślubną do Włoch, by zwiedzić Rzym. Panowała noc, byli już w połowie drogi do celu swej podróży – domu wujostwa Jamesa, gdy nagle napadła ich trójka wampirów. Zabiły Marry – żonę Jamesa i kilkoro sług, którzy starali się chronić nowożeńców. James został w paru miejscach ukąszony, ale tylko dla zabawy. Wampiry już napiły się i zostawiły go na pastwę losu. Gdy jego przemiana dobiegła końca i zorientował się, co się stało, było już za późno na pościg. Nie mógł sobie wybaczyć, że nie ocalił Marry i poprzysiągł zemstę. Trójka wampirów, która napadła dyliżans, to rodzeństwo Slaterów. Dopiero po wielu latach znalazł dwójkę z nich. Dopadł ich w Edmonton. To oni pogryźli moją mamę i Ann. Filip – najmłodszy z rodzeństwa – jednak nadal żyje, choć to podobno już tylko kwestia czasu, jak stwierdził James. Od tamtego wydarzenia James wędruje samotnie. Jego serce przepełniał ból i pustka po stracie najcenniejszej dla niego osoby. Nigdy nie zostawał w towarzystwie innych wampirów, chyba że musiał. Właśnie tak spędził całe 400 lat życia. 15 lat temu przeprowadził się do Ameryki Północnej i dużo podróżował, by zdobyć jak najwięcej informacji. Wszystko, by tylko odnaleźć ostatniego wroga – Filipa. To właśnie jego cel w życiu. To, że mieszka w środku puszczy, też jest częścią planu. Nie może się przecież rzucać w oczy, więc zamieszkał tu.
Teraz czułam wszechogarniające współczucie. Tyle wycierpieć w życiu... W końcu otrząsnęłam się z rozmyślań i stwierdziłam, że jestem tak zmęczona, że mogłabym przespać cały tydzień. Zamknęłam więc oczy. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, był James wpatrzony w gwiazdy. Potem odpłynęłam do krainy snów.
* * *
Było tuż przed świtem, gdy poczułam muśnięcie chłodu na policzku, jakby ktoś przykładał mi do niego kostki lodu. Drgnęłam i skuliłam się w ciasny kłębek. Po chwili wszystko wróciło do normy. Spod zmrużonych powiek zobaczyłam, że James wychodzi z namiotu i odchodzi w stronę swojego domu. Ponieważ było jeszcze wcześnie, naciągnęłam śpiwór na głowę i zasnęłam nie myśląc o tym, co widziałam.
rozdział 5
Kolejny ranek. Słońce wrednie kuło w oczy swym blaskiem. Jęknęłam cicho czując, że moje mięśnie protestują, gdy przewracałam się na drugi bok. Wyjęłam z plecaka świeżą bluzkę przyrzekając sobie sumiennie, że dziś zrobię małe pranie. Kolejny jęk wydobył się ze mnie, gdy sięgnęłam do torby z prowiantem. No tak, zostały same sucharki, a na nich długo nie pociągnę. Trzeba zapolować i to jak najszybciej. Dzięki Bogu miałam jeszcze dużo kawy i herbaty. Niezadowolona wyczołgałam się z namiotu. Ranny mróz gubił już swe zęby, ale nadal wolałam mieć na sobie sweter.
– Jeśli wrócę do domu, to chyba będę dziękować mamie na kolanach za niego – mruknęłam do siebie pod nosem i poszłam do lasu nazbierać chrustu. Wczoraj wypaliłam cały zapas drewna na dwa dni. Wróciłam myślami do mojej rozmowy z Jamesem. Nie sądziłam, że aż tak się przede mną otworzy. Wzięłam to za dobry znak. Wprawdzie wciąż mógł w każdej chwili się na mnie rzucić, ale ciężej jest zabić osobę, o której coś się wie, a po tej całodniowej dyskusji nie sądzę, by miał na to ochotę. Tak spekulując wróciłam do obozu. Nadal nigdzie nie widziałam Jamesa, ale nie odszedł nigdzie z okolicy, bo wciąż nie widziałam żadnych zwierząt.
– Jak go nie widać, to pójdę się umyć – powiedziałam, by rozruszać trochę gardło. Chwyciłam kosmetyczkę z przyborami toaletowymi, przerzuciłam ręcznik przez ramię i poszłam nad strumień. Woda była zimna i orzeźwiająca. Nie mniej jednak zatęskniłam za porządną łazienką i gorącym prysznicem. Mieszczuch nie ma w puszczy lekko. Spłukałam jeszcze raz włosy i wytarłam je w ręcznik. Słońce odbijało się od nich, jakby były lustrem. Westchnęłam i zaplotłam je w warkocz. Siedziałam jeszcze chwilę na brzegu, ale ponieważ nie miałam już nic do zrobienia, wstałam i zabrałam swoje rzeczy. Obracając się od strumienia kątem oka zauważyłam Jamesa wyłaniającego się zza drzew. Czego on tu może chcieć? – pomyślałam i poczułam, że oblewa mnie rumieniec na myśl, że jestem cała mokra, bo woda z włosów nadal ściekała pomalutku na moją szyję i bluzkę, na której widać już było duże, ciemne okręgi mokrego materiału. Chciałam się zapaść pod ziemię. Ruszyłam szybkim krokiem ku obozowi. Nagle wiatr zawiał od strony, gdzie stał, niosąc jego odurzającą woń. Słodki zapach, w którym można było się zatracić. Otrząsnęłam się czując, że szczękam zębami z zimna, więc jeszcze przyspieszyłam. W obozie zagotowałam herbatę i wzięłam kilka sucharków na przekąskę. Siadł naprzeciwko zaciekawiony.
– Dobre to?
– Średnie, ale brakło mi już konserw i suszonego mięsa.
Nagle wpadł mi do głowy szalony pomysł.
– James, próbowałeś już kiedyś krwi zwierząt?
Myślał chwilę nad odpowiedzią.
– Nie, nie przypominam sobie. A dlaczego pytasz?
Oblałam się rumieńcem. Moje serce przyspieszyło nieświadomie z nerwów.
– Tak sobie myślę... Za daleko stąd do najbliższego nawet domu, ja mam tylko sucharki, a w najbliższej okolicy nie mam jak dopaść jakiegokolwiek zwierzęcia, bo je płoszysz. Jeśli nie masz nic przeciwko, to może mógłbyś upolować coś mniejszego dla mnie?
Widząc jego przenikliwy wzrok pomyślałam, że chyba trochę przesadziłam z tą prośbą.
– Nie musisz się zgadzać oczywiście – dodałam szybko.
Obserwowałam jego zachowanie szukając sygnału, że mogłam palnąć głupstwo. Podniósł rękę i potarł idealnie gładki policzek. Wyglądał jakby rozważał wszystkie za i przeciw. Nagle wybuchnął śmiechem. Wstrzymałam oddech czekając na to co powie.
– Czemu nie? To może być ciekawe. Być może krew nie będzie aż tak dobra, ale mogę się nieźle ubawić tropieniem. Taka mała rozrywka. A poza tym chyba jestem ci to winien, bo gdyby nie ja, sama mogłabyś coś dla siebie złapać.
Rozluźniłam się. Następnym razem muszę bardziej pilnować, co mówię. Mogłam go równie dobrze rozzłościć, a to by mi raczej nie wyszło na dobre.
– Chcesz coś specjalnego?
– Nie, masz wolną rękę.
Jeszcze nie skończyłam wypowiadać ostatniego słowa, gdy wystrzelił z zawrotną prędkością w kierunku lasu. I tyle go widziałam. Siedziałam jeszcze chwilę bez ruchu, byłam szczerze zszokowana. Wampir żywiący się do tej pory wyłącznie ludzką krwią ot tak idzie zapolować sobie na jakieś zwierzę. No cóż... Ciekawość musiała u niego przeważyć. Nadal nie mogąc do końca uwierzyć w entuzjazm Jamesa skończyłam śniadanie i poszłam nad strumień wyprać znaczną część mojej obecnej garderoby.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez aldi_mini dnia Pią 23:24, 19 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
aldi_mini
Moderator
Dołączył: 05 Gru 2009
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice Płeć: Wampirzyca
|
Wysłany: Pią 23:40, 19 Lut 2010 Temat postu: |
|
Rozdział 6.
Dzień płynął leniwie zwiększając mój niepokój, który po południu zaczął sięgać zenitu. Starannie wykonałam wszystkie prace obozowe, zjadłam trochę zebranych w lesie owoców, napełniłam menażki i rozwiesiłam przy ogniu mokre ubrania, by szybciej wyschły. Nie miałam już do zrobienia nic, co mogłoby chociaż częściowo zająć umysł, by nie roztrząsał obecnej, dość paradoksalnej sytuacji. Co też zatrzymało Jamesa na tak długo? Może coś mu się stało, chociaż to prawie niemożliwe? Jak się ustosunkuje do innego stylu bycia? Pytania przebiegały mi przez głowę zagłuszając wszystko, co nie jest związane z moimi obawami dotyczącymi Jamesa. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, w końcu czyjaś sylwetka wyłoniła się z lasu. Był to oczywiście James. Kurtkę miał przewiązaną na biodrach, włosy zmierzwione od pędu powietrza z kilkoma listkami wplecionymi między kosmykami, niósł przerzuconą przez ramię dużą sarnę. Światło odbijało się od jego nagiego torsu załamując się i mieniąc jak setki drobnych diamencików. Mając przed oczami tak wspaniały widok miałam ochotę uszczypnąć się, aby sprawdzić, czy to nie jest sen. Wolnym, ludzkim tempem pokonał dzielącą go od ogniska odległość, gdzie złożył swą zdobycz. Nie omieszkałam skomentować tego faktu, gdy wrócił mi głos.
– James, ona jest ogromna! Jesteś niesamowity! – wykrzyknęłam entuzjastycznie. Po chwili upomniałam się w duchu i dodałam: – Pewnie upolowanie jej było dla ciebie pestką, ale naprawdę gratuluję zdobyczy.
– Cieszę się, że ci się podoba. – Jego głos zwrócił moją uwagę na jego wprost anielską twarz. Wyglądał na spokojnego, jego wargi były wygięte w delikatnym uśmiechu. W porównaniu do oczu mimika nie zdradzała prawie żadnych emocji. Było w nich coś niezwykłego, nieuchwytnego dla mnie. Zmarszczyłam brwi przypomniawszy sobie potok pytań zaledwie minutę temu przepływający przez moją głowę.
– Sądząc po czasie twojego polowania musiało cię chyba to trochę wciągnąć. Jak wrażenia? – spytałam próbując, żeby brzmiało to jak najbardziej naturalnie.
– To była… świetna zabawa. Można skupić się wyłącznie na tropieniu i nie trzeba się martwić, że ktoś coś zauważy. Wiesz przecież, jakie mamy zasady. Co do krwi… Nie jest w smaku tak dobra jak wasza, ale może być. Myślę, że zapoluję tak jeszcze kilka razy, bo naprawdę dobrze się bawiłem. Ludzie nie potrafią tak szybko uciekać, ani się bronić.
– Po tych słowach jego uśmiech jeszcze się pogłębił. Biło od niego samozadowolenie. Mogę nawet przysięgnąć, że słyszałam cichy pomruk, który wydał z siebie jakby dla podkreślenia swej wypowiedzi. Odetchnęłam głęboko, kamień spadł mi z serca. Nie uszło to uwadze Jamesa.
– A myślałaś, że co zrobię?
– Nie, nic… Ja po prostu nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Widziałam tak wiele różnych reakcji na zmianę smaku, że wolałam być ostrożna na zapas. Mogłeś być przecież zły.
Słysząc to tłumaczenie roześmiał się, a ja spłonęłam rumieńcem.
– Ja miałbym być zły? Jestem na tyle cywilizowanym jeszcze wampirem, że nie niszczę wszystkiego wokół, gdy żywię się czymś mniej smacznym niż bym chciał w przypływie porywczości.
Ja również się roześmiałam, chociaż był to śmiech raczej wymuszony. Z doświadczenia wiem, że ostrożności nigdy za wiele, jeśli chodzi o wampiry. W większości są one dość nieprzewidywalne, chyba, że zna się je już na wylot. Wbiłam nóż między sarnie żebra i powtórzyłam na głos swoją myśl.
– Ostrożności nigdy za wiele. Chociaż mogłam ci trochę bardziej zaufać. Przepraszam.
– Nie masz za co przepraszać. To nie twoja wina, że musisz być ostrożna, jesteś człowiekiem. Od kiedy mysz ufa kotu?
– Od kiedy lew obiecał, że chwilowo go nie zje.
– Bo mysz obiecała coś powiedzieć kotu.
Po tym zdaniu zaległa cisza. Ja nie miałam już nic do dodania, a James widać zrozumiał, że na razie nie mam zamiaru kontynuować tego tematu. W ciszy kończyłam porcjowanie, a raczej odkrajanie co lepszych kawałków, bo wiedziałam, że nie zjem całości. Wstałam i spoglądając na ręce poszłam umyć je w strumieniu. Kątem oka zauważyłam, że James odwraca się nadal mając uśmiech na ustach i odchodzi w kierunku domu. Solenie i pieczenie mięsa zajęło mi dużo czasu, być może dlatego, że nie śpieszyło mi się z tą pracą. Rozmyślałam, co dalej robić. Nie chciałam się przyznać sobie samej, że prędzej czy później będę musiała mu odpowiedzieć. Na razie jednak wolałabym, aby było to później.
* * *
Obudziłam się nagle, była jeszcze noc. Coś wisiało w powietrzu, intuicyjnie czułam, że coś się zmieniło. Szybko wyskoczyłam ze śpiwora i przebrałam się w pierwsze ciuchy, które wpadły mi do ręki, po czym wybiegłam z namiotu. Dorzuciłam do ledwo żarzących się resztek ogniska kilka nowych gałęzi, by światło płomieni oświeciło polankę. Obeszłam ją kilka razy i gdy nadal nic się nie zdarzyło, usiadłam przed namiotem, by czuwać. Przeczucie mówiło mi, że zaraz coś się stanie i nie zawiodło. Wśród ciszy lasu usłyszałam niskie głuche warknięcia. Po tylu latach wśród wampirów nie mogłam się pomylić, do kogo należały. Zerwałam się z miejsca i biegiem rzuciłam się w stronę domu Jamesa skąd, jak mi się zdawało, dochodziły warknięcia.
– Rian! – krzyknęłam ile tylko miałam siły w płucach.
W chwili, gdy wybiegłam spomiędzy drzew myślałam, że dostanę zawału serca. Brakowało mi tchu. James i Rian stali naprzeciwko siebie w pozycjach obronnych z obnażonymi zębami. James wyglądał jakby szykował się właśnie do skoku.
– Rian! – wydyszałam. – Czy wy zwariowaliście?! Chcecie ze sobą walczyć?!
– Mówiłem ci, że ona mnie zna – powiedział cicho Rian i wyprostował się. – Jeśli nadal nie wierzysz, że jej nie zabiję, to rusz trochę głową i przypomnij sobie w końcu, że nie gustuję w ludziach.
James nadal nie spuszczając wzroku z Riana stanął przede mną. Miał wciąż dość niepewną minę.
– Masz rację. Przepraszam, ostatnio rzadko kogokolwiek widuję i wolę być ostrożny – powiedział z uśmiechem James i podali sobie ręce klepiąc się przyjacielsko w plecy. Teraz Rian odwrócił się w moim kierunku.
– Myślę, że teraz mogę przywitać się już z moim dzieciakiem – stwierdził beztrosko Rian i roześmiał się głośno, gdy rzuciłam mu się na szyję.
– Tęskniłam za tobą! – zdążyłam wymamrotać zanim poczułam ból w żebrach, który przypomniał mi, że rzucanie się na skałę grozi połamaniem. Puściłam go więc masując żebra.
– Chyba trochę przegięłaś… – powiedział rozbawiony.
– Co do czego?
– Po pierwsze półtora miesiąca to nie aż tak długo, żeby usychać z tęsknoty…
– Może dla ciebie… – dopowiedziałam półgębkiem. Kącik ust Jamesa drgnął, jakby usilnie nie chciał się unieść do góry.
– … Po drugie po tym skoku, sądząc po twojej minie, będziesz miała kilka siniaków, o ile nie pękło ci któreś z żeber.
– Nie moja wina, że jesteś całkiem twardy i nieczuły. To pewnie ze starości – odgryzłam się.
– Ach, zapomniałbym o najważniejszym. Mówiłaś, że chcesz Jamesa odszukać, a nie wynająć go jako osobistego ochroniarza. – Po tych słowach wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem. Riana jak zwykle trzymały się głupie żarty.
– Humor jak słyszę nadal ci nie stępiał, choć dawno się nie widzieliśmy. Z twoich słów wnioskuję, że nadal żywisz się wyłącznie królikami – odparł James.
– A jakże. Zdążyłem również za ten czas zaprzyjaźnić się z Kate i kilkoma innymi osobami. Ty jak widzę nadal polujesz na Filipa lub polubiłeś samotniczy tryb życia jak Birrsten. Ale Kate chyba cię trochę rozruszała ostatnio – odpowiedział Rian i zerknął na mnie z łobuzerskim uśmiechem, na co odpowiedziałam mu pokazaniem języka. Rąk jednak nie założyłam, bo nadal byłam zajęta rozcieraniem siniaków, które wyraźnie chciały również trochę spuchnąć.
– Chyba któreś pękło – stwierdziłam patrząc z żalem na Riana.
– Jakbym to ja się na nią rzucał… – mruknął pod nosem Rian.
– Jeśli nie macie nic przeciwko to zapraszam do mnie – powiedział James i nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku werandy. Rian szybko się z nim zrównał i po chwili usłyszałam zadane przez Jamesa półgębkiem pytanie:
– Mnie też tak będzie witać?
Nie byłam pewna, co wyrażał ton jego głosu, ale zanim zdążyłam zacząć rozmyślać nad tym tematem, Rian odpowiedział.
– To zależy od ciebie. Ona wita tak wszystkich, do których żywi jakieś pozytywne odczucia. Ja jestem jej przyjacielem, od kiedy była dzieckiem.
James zamilkł na chwilę formułując kolejną wypowiedź.
– Widzisz, nie potrafię jej do końca zrozumieć. Gdy chciałem się na nią rzucić, gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, odparła, że chce mnie uścisnąć, a potem mogę ją zabić jeśli mam na to ochotę. O co jej chodziło?
Tym razem Rian musiał przekalkulować moje zachowanie.
– Myślę, że chciała ci jakoś okazać swoją wdzięczność i wyładować emocje, które w niej już od ładnych paru lat narastały. Znasz jej historię i twoją w niej rolę. Jeżeli nadal nie potrafisz tego pojąć, wyobraź sobie, że ktoś uratował Mary. Przez ciebie jej los odmienił się i chociaż nadal nie jest idealny, dałeś jej drugie życie. Ona jest inna od reszty znanych mi ludzi, potem ci to wyjaśnię.
Rozmowa ta była toczona w wampirzym tempie, więc rozumiałam może co trzeci wyraz. Szczerze mówiąc mało mnie interesowała, bo byłam tak zaabsorbowana odwiedzinami Riana. Zatrzymałam się jednak przed schodkami i zdałam sobie sprawę, że zaraz zasnęłabym na stojąco. Zostałam przecież wyrwana ze snu w samym środku nocy. Napotkałam zdziwione spojrzenie Jamesa.
– Nie wchodzisz? – spytał zdezorientowany.
– Ja raczej nie. Tak sobie myślę, że chyba jeszcze nie jestem osobą do użytku. Moje ludzkie potrzeby wzywają mnie do śpiwora – odparłam trochę przytłumionym głosem.
Na to stwierdzenie Rian wychylił się zza futryny drzwi i obejrzał mnie od stóp do głowy oceniającym wzrokiem. Jego komentarz był krótki.
– Będę tu do południa, rano do ciebie zajrzę i pogadamy. Idź się wyśpij, bo będziesz miała gigantyczne worki pod oczami.
– No to do jutra, dobranoc James.
– Dobranoc Kate – usłyszałam cichy głos Jamesa, gdy odwracałam się by odejść.
Coś poruszyło się w moim brzuchu, jakby małe zwierzątko układało się do snu. Dziwne – pomyślałam – jeszcze nigdy nie miałam takiego śmiesznego uczucia w żołądku. Byłam jednak na razie trochę zbyt zmęczona na kalkulację tego faktu.
Podczas gdy ja oddalałam się w kierunku namiotu, James zamknął drzwi i zasiadł na swym czerwonym, skórzanym fotelu. Miał zmarszczone brwi i wyglądał na zamyślonego.
– No to o co w tym wszystkim chodzi? – spytał wreszcie, poprawiając zajętą pozycję.
– Tak poza wdzięcznością, to ja sam dokładnie nie wiem i nie sądzę, by ona też wiedziała, co ją tu właściwie sprowadziło, ale myślę, że gdy zrozumie, co nią kierowało, z pewnością zdecyduje się podzielić tą informacją z tobą.
– No dobrze – odrzekł James. – A co z tym jej losem?
– Ona miała dość skomplikowane życie. Ogólnie rzecz biorąc poszukiwania ciebie zaczęła Ann, ale nie chcę się powtarzać, więc co już na ten temat wiesz?
– Raczej niewiele. Tylko o portrecie, ojcu Kate i o samej podróży moim tropem. Więcej nie mówiła, a ja nie chciałem jej naciskać w tym względzie.
– Nie wiem, jak dokładnie to opisała, ale pewnie pominęła kilka rzeczy. To może zacznę od matki po śmierci ojca, całkowicie zamknęła się w sobie. Dbała o Kate, ale była i zresztą nadal jest wyprana z uczuć, wypaliła się emocjonalnie. Kate poszła do szkoły, ale nie miała żadnych przyjaciół. Rówieśnicy bali się jej, bo jej rodzina budziła strach, a w okolicy krążyły niestworzone pogłoski o ich dziejach. Gdy tylko zorientowała się, że nie ma szans na przyjaźń szkolną, zaczęła szukać jej wśród nas. Nawiązywała coraz to nowe kontakty, choć często ryzykowała życiem. Ona jest człowiekiem, powinna mieć normalną rodzinę i znajomych, a ona zamknęła się na swój własny świat. Potem przypadkiem odnalazła ten portret i postawiła sobie za cel, że chce cię znaleźć. Z początku sądziliśmy z Ann, że szybko jej to przejdzie, ale ona zaczęła przepytywać swoich znajomych, czy coś na twój temat wiedzą. Przyznam szczerze, że ma dar wyciągania informacji, nie mogłem jej nie pomóc, więc zacząłem cię tropić. Jakoś dwa miesiące temu natrafiłem tu na twój ślad i na tą – jeszcze wtedy – chatynkę. Gdy wywnioskowałem, że zatrzymasz się tu na dłużej, powiedziałem jej o tym i po krótkich przygotowaniach wyruszyła w drogę. Jak widać odnalazła cię, tak jak chciała.
James siedział zamyślony nad tym, co przed chwilą usłyszał.
– Dlaczego jej pomagałeś? – spytał zapatrzony w płomienie tańczące na palenisku.
– Ona jest dla mnie zupełnie jak siostra. Opiekowałem się nią i Ann od samego początku. Gdy Kate stwierdziła po dłuższym czasie, że jej marzeniem jest spotkanie się z tobą, jak mogłem jej tego odmówić? Pomyślałem, że przecież mogę jej pomóc, a poza tym ona była już na granicy załamania, gdy cię odnalazłem. Przed tym całym szaleństwem o mały włos dostałaby rozstroju nerwowego, żyła nadzieją i całkowicie zatraciła się w poszukiwaniach. Jak mogłem jej to zabrać? Dlatego proszę cię, dbaj o nią jak możesz najlepiej. Ona ci jeszcze dużo w życiu namiesza, ale uchroni cię przed kilkoma dużymi błędami. Pytałem się widzącego. No i przy okazji będziesz miał do kogo się odezwać.
Po tych słowach rozmowa potoczyła się na inne tematy, dużo żartowali i nie wracali już ani słowem do jej początku, choć obydwaj niewątpliwie dużo jeszcze o tym myśleli.
Rozdział 7.
Dzień płynął leniwie zwiększając mój niepokój, który po południu zaczął sięgać zenitu. Starannie wykonałam wszystkie prace obozowe, zjadłam trochę zebranych w lesie owoców, napełniłam menażki i rozwiesiłam przy ogniu mokre ubrania, by szybciej wyschły. Nie miałam już do zrobienia nic, co mogłoby chociaż częściowo zająć umysł, by nie roztrząsał obecnej, dość paradoksalnej sytuacji. Co też zatrzymało Jamesa na tak długo? Może coś mu się stało, chociaż to prawie niemożliwe? Jak się ustosunkuje do innego stylu bycia? Pytania przebiegały mi przez głowę zagłuszając wszystko, co nie jest związane z moimi obawami dotyczącymi Jamesa. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, w końcu czyjaś sylwetka wyłoniła się z lasu. Był to oczywiście James. Kurtkę miał przewiązaną na biodrach, włosy zmierzwione od pędu powietrza z kilkoma listkami wplecionymi między kosmykami, niósł przerzuconą przez ramię dużą sarnę. Światło odbijało się od jego nagiego torsu załamując się i mieniąc jak setki drobnych diamencików. Mając przed oczami tak wspaniały widok miałam ochotę uszczypnąć się, aby sprawdzić, czy to nie jest sen. Wolnym, ludzkim tempem pokonał dzielącą go od ogniska odległość, gdzie złożył swą zdobycz. Nie omieszkałam skomentować tego faktu, gdy wrócił mi głos.
– James, ona jest ogromna! Jesteś niesamowity!
-wykrzyknęłam entuzjastycznie. Po chwili upomniałam się w duchu i dodałam: – Pewnie upolowanie jej było dla ciebie pestką, ale naprawdę gratuluję zdobyczy.
– Cieszę się, że ci się podoba. – Jego głos zwrócił moją uwagę na jego wprost anielską twarz. Wyglądał na spokojnego, jego wargi były wygięte w delikatnym uśmiechu. W porównaniu do oczu mimika nie zdradzała prawie żadnych emocji. Było w nich coś niezwykłego, nieuchwytnego dla mnie. Zmarszczyłam brwi przypomniawszy sobie potok pytań zaledwie minutę temu przepływający przez moją głowę.
– Sądząc po czasie twojego polowania musiało cię chyba to trochę wciągnąć. Jak wrażenia? – spytałam próbując, żeby brzmiało to jak najbardziej naturalnie.
- To była… świetna zabawa. Można skupić się wyłącznie na tropieniu i nie trzeba się martwić, że ktoś coś zauważy. Wiesz przecież, jakie mamy zasady. Co do krwi… Nie jest w smaku tak dobra jak wasza, ale może być. Myślę, że zapoluję tak jeszcze kilka razy, bo naprawdę dobrze się bawiłem. Ludzie nie potrafią tak szybko uciekać, ani się bronić.
– Po tych słowach jego uśmiech jeszcze się pogłębił. Biło od niego samozadowolenie. Mogę nawet przysięgnąć, że słyszałam cichy pomruk, który wydał z siebie jakby dla podkreślenia swej wypowiedzi. Odetchnęłam głęboko, kamień spadł mi z serca. Nie uszło to uwadze Jamesa.
– A myślałaś, że co zrobię?
– Nie, nic… Ja po prostu nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Widziałam tak wiele różnych reakcji na zmianę smaku, że wolałam być ostrożna na zapas. Mogłeś być przecież zły.
Słysząc to tłumaczenie roześmiał się, a ja spłonęłam rumieńcem.
– Ja miałbym być zły? Jestem na tyle cywilizowanym jeszcze wampirem, że nie niszczę wszystkiego wokół, gdy żywię się czymś mniej smacznym niż bym chciał w przypływie porywczości.
Ja również się roześmiałam, chociaż był to śmiech raczej wymuszony. Z doświadczenia wiem, że ostrożności nigdy za wiele, jeśli chodzi o wampiry. W większości są one dość nieprzewidywalne, chyba, że zna się je już na wylot. Wbiłam nóż między sarnie żebra i powtórzyłam na głos swoją myśl.
– Ostrożności nigdy za wiele. Chociaż mogłam ci trochę bardziej zaufać. Przepraszam.
– Nie masz za co przepraszać. To nie twoja wina, że musisz być ostrożna, jesteś człowiekiem. Od kiedy mysz ufa kotu lub
jagnię lwu?
– Od kiedy lew obiecał, że chwilowo go nie zje.
– Bo mysz obiecała coś powiedzieć kotu.
Po tym zdaniu zaległa cisza. Ja nie miałam już nic do dodania, a James widać zrozumiał, że na razie nie mam zamiaru kontynuować tego tematu. W ciszy kończyłam porcjowanie, a raczej odkrajanie co lepszych kawałków, bo wiedziałam, że nie zjem całości. Wstałam i spoglądając na ręce poszłam umyć je w strumieniu. Kątem oka zauważyłam, że James odwraca się nadal mając uśmiech na ustach i odchodzi w kierunku domu. Solenie i pieczenie mięsa zajęło mi dużo czasu, być może dlatego, że nie śpieszyło mi się z tą pracą. Rozmyślałam, co dalej robić. Nie chciałam się przyznać sobie samej, że prędzej czy później będę musiała mu odpowiedzieć. Na razie jednak wolałabym, aby było to później.
* * *
Obudziłam się nagle, była jeszcze noc. Coś wisiało w powietrzu, intuicyjnie czułam, że coś się zmieniło. Szybko wyskoczyłam ze śpiwora i przebrałam się w pierwsze ciuchy, które wpadły mi do ręki, po czym wybiegłam z namiotu. Dorzuciłam do ledwo żarzących się resztek ogniska kilka nowych gałęzi, by światło płomieni oświeciło polankę. Obeszłam ją kilka razy i gdy nadal nic się nie zdarzyło, usiadłam przed namiotem, by czuwać. Przeczucie mówiło mi, że zaraz coś się stanie i nie zawiodło. Wśród ciszy lasu usłyszałam niskie głuche warknięcia. Po tylu latach wśród wampirów nie mogłam się pomylić, do kogo należały. Zerwałam się z miejsca i biegiem rzuciłam się w stronę domu Jamesa skąd, jak mi się zdawało, dochodziły warknięcia.
– Rian! – krzyknęłam ile tylko miałam siły w płucach.
W chwili, gdy wybiegłam spomiędzy drzew myślałam, że dostanę zawału serca. Brakowało mi tchu. James i Rian stali naprzeciwko siebie w pozycjach obronnych z obnażonymi zębami. James wyglądał jakby szykował się właśnie do skoku.
– Rian! – wydyszałam. – Czy wy zwariowaliście?! Chcecie ze sobą walczyć?!
– Mówiłem ci, że ona mnie zna – powiedział cicho Rian i wyprostował się. – Jeśli nadal nie wierzysz, że jej nie zabiję, to rusz trochę głową i przypomnij sobie w końcu, że nie gustuję w ludziach.
James nadal nie spuszczając wzroku z Riana stanął przede mną. Miał wciąż dość niepewną minę.
– Masz rację. Przepraszam, ostatnio rzadko kogokolwiek widuję i wolę być ostrożny – powiedział z uśmiechem James i podali sobie ręce klepiąc się przyjacielsko w plecy. Teraz Rian odwrócił się w moim kierunku.
– Myślę, że teraz mogę przywitać się już z moim dzieciakiem – stwierdził beztrosko Rian i roześmiał się głośno, gdy rzuciłam mu się na szyję.
– Tęskniłam za tobą! – zdążyłam wymamrotać zanim poczułam ból w żebrach, który przypomniał mi, że rzucanie się na skałę grozi połamaniem. Puściłam go więc masując żebra.
– Chyba trochę przegięłaś… – powiedział rozbawiony.
– Co do czego?
– Po pierwsze półtora miesiąca to nie aż tak długo, żeby usychać z tęsknoty…
– Może dla ciebie… – dopowiedziałam półgębkiem. Kącik ust Jamesa drgnął, jakby usilnie nie chciał się unieść do góry.
– … Po drugie po tym skoku, sądząc po twojej minie, będziesz miała kilka siniaków, o ile nie pękło ci któreś z żeber.
– Nie moja wina, że jesteś całkiem twardy i nieczuły. To pewnie ze starości – odgryzłam się.
– Ach, zapomniałbym o najważniejszym. Mówiłaś, że chcesz Jamesa odszukać, a nie wynająć go jako osobistego ochroniarza. – Po tych słowach wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. Riana jak zwykle trzymały się głupie żarty.
– Humor jak słyszę nadal ci nie stępiał, choć dawno się nie widzieliśmy. Z twoich słów wnioskuję, że nadal żywisz się wyłącznie królikami – odparł James.
– A jakże. Zdążyłem również za ten czas zaprzyjaźnić się z Kate i kilkoma innymi osobami. Ty jak widzę nadal polujesz na Filipa lub polubiłeś samotniczy tryb życia jak Birrsten. Ale Kate chyba cię trochę rozruszała ostatnio – odpowiedział Rian i zerknął na mnie z łobuzerskim uśmiechem, na co odpowiedziałam mu pokazaniem języka. Rąk jednak nie założyłam, bo nadal byłam zajęta rozcieraniem siniaków, które wyraźnie chciały również trochę spuchnąć.
– Chyba któreś pękło – stwierdziłam patrząc z żalem na Riana.
– Jakbym to ja się na nią rzucał… – mruknął pod nosem Rian.
– Jeśli nie macie nic przeciwko to zapraszam do mnie – powiedział James i nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku werandy. Rian szybko się z nim zrównał i po chwili usłyszałam zadane przez Jamesa półgębkiem pytanie:
– Mnie też tak będzie witać?
Nie byłam pewna, co wyrażał ton jego głosu, ale zanim zdążyłam zacząć rozmyślać nad tym tematem, Rian odpowiedział.
– To zależy od ciebie. Ona wita tak wszystkich, do których żywi jakieś pozytywne odczucia. Ja jestem jej przyjacielem, od kiedy była dzieckiem.
James zamilkł na chwilę formułując kolejną wypowiedź.
– Widzisz, nie potrafię jej do końca zrozumieć. Gdy chciałem się na nią rzucić, gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, odparła, że chce mnie uścisnąć, a potem mogę ją zabić jeśli mam na to ochotę. O co jej chodziło?
Tym razem Rian musiał przekalkulować moje zachowanie.
Myślę, że chciała ci jakoś okazać swoją wdzięczność i wyładować emocje, które w niej już od ładnych paru lat narastały. Znasz jej historię i twoją w niej rolę. Jeżeli nadal nie potrafisz tego pojąć, wyobraź sobie, że ktoś uratował Mary. Przez ciebie jej los odmienił się i chociaż nadal nie jest idealny, dałeś jej drugie życie. Ona jest inna od reszty znanych mi ludzi, potem ci to wyjaśnię.
Rozmowa ta była toczona w wampirzym tempie, więc rozumiałam może co trzeci wyraz. Szczerze mówiąc mało mnie interesowała, bo byłam tak zaabsorbowana odwiedzinami Riana. Zatrzymałam się jednak przed schodkami i zdałam sobie sprawę, że zaraz zasnęłabym na stojąco. Zostałam przecież wyrwana ze snu w samym środku nocy. Napotkałam zdziwione spojrzenie Jamesa.
– Nie wchodzisz? – spytał zdezorientowany.
– Ja raczej nie. Tak sobie myślę, że chyba jeszcze nie jestem osobą do użytku. Moje ludzkie potrzeby wzywają mnie do śpiwora – odparłam trochę przytłumionym głosem.
Na to stwierdzenie Rian wychylił się zza futryny drzwi i obejrzał mnie od stóp do głowy oceniającym wzrokiem. Jego komentarz był krótki.
– Będę tu do południa, rano do ciebie zajrzę i pogadamy. Idź się wyśpij, bo będziesz miała gigantyczne worki pod oczami.
– No to do jutra, dobranoc James.
– Dobranoc Kate – usłyszałam cichy głos Jamesa, gdy odwracałam się by odejść.
Coś poruszyło się w moim brzuchu, jakby małe zwierzątko układało się do snu. Dziwne – pomyślałam – jeszcze nigdy nie miałam takiego śmiesznego uczucia w żołądku. Byłam jednak na razie trochę zbyt zmęczona na kalkulację tego faktu.
Podczas gdy ja oddalałam się w kierunku namiotu, James zamknął drzwi i zasiadł na swym czerwonym, skórzanym fotelu. Miał zmarszczone brwi i wyglądał na zamyślonego.
– No to o co w tym wszystkim chodzi? – spytał wreszcie, poprawiając zajętą pozycję.
– Tak poza wdzięcznością, to ja sam dokładnie nie wiem i nie sądzę, by ona też wiedziała, co ją tu właściwie sprowadziło, ale myślę, że gdy zrozumie, co nią kierowało, z pewnością zdecyduje się podzielić tą informacją z tobą.
– No dobrze – odrzekł James. – A co z tym jej losem?
– Ona miała dość skomplikowane życie. Ogólnie rzecz biorąc poszukiwania ciebie zaczęła Ann, ale nie chcę się powtarzać, więc co już na ten temat wiesz?
– Raczej niewiele. Tylko o portrecie, ojcu Kate i o samej podróży moim tropem. Więcej nie mówiła, a ja nie chciałem jej naciskać w tym względzie.
– Nie wiem, jak dokładnie to opisała, ale pewnie pominęła kilka rzeczy. To może zacznę od matki po śmierci ojca, całkowicie zamknęła się w sobie. Dbała o Kate, ale była i zresztą nadal jest wyprana z uczuć, wypaliła się emocjonalnie. Kate poszła do szkoły, ale nie miała żadnych przyjaciół. Rówieśnicy bali się jej, bo jej rodzina budziła strach, a w okolicy krążyły niestworzone pogłoski o ich dziejach. Gdy tylko zorientowała się, że nie ma szans na przyjaźń szkolną, zaczęła szukać jej wśród nas. Nawiązywała coraz to nowe kontakty, choć często ryzykowała życiem. Ona jest człowiekiem, powinna mieć normalną rodzinę i znajomych, a ona zamknęła się na swój własny świat. Potem przypadkiem odnalazła ten portret i postawiła sobie za cel, że chce cię znaleźć. Z początku sądziliśmy z Ann, że szybko jej to przejdzie, ale ona zaczęła przepytywać swoich znajomych, czy coś na twój temat wiedzą. Przyznam szczerze, że ma dar wyciągania informacji, nie mogłem jej nie pomóc, więc zacząłem cię tropić. Jakoś dwa miesiące temu natrafiłem tu na twój ślad i na tą – jeszcze wtedy – chatynkę. Gdy wywnioskowałem, że zatrzymasz się tu na dłużej, powiedziałem jej o tym i po krótkich przygotowaniach wyruszyła w drogę. Jak widać odnalazła cię, tak jak chciała.
James siedział zamyślony nad tym, co przed chwilą usłyszał
– Dlaczego jej pomagałeś? – spytał zapatrzony w płomienie tańczące na palenisku.
– Ona jest dla mnie zupełnie jak siostra. Opiekowałem się nią i Ann od samego początku. Gdy Kate stwierdziła po dłuższym czasie, że jej marzeniem jest spotkanie się z tobą, jak mogłem jej tego odmówić? Pomyślałem, że przecież mogę jej pomóc, a poza tym ona była już na granicy załamania, gdy cię odnalazłem. Przed tym całym szaleństwem o mały włos dostałaby rozstroju nerwowego, żyła nadzieją i całkowicie zatraciła się w poszukiwaniach. Jak mogłem jej to zabrać? Dlatego proszę cię, dbaj o nią jak możesz najlepiej. Ona ci jeszcze dużo w życiu namiesza, ale uchroni cię przed kilkoma dużymi błędami. Pytałem się widzącego. No i przy okazji będziesz miał do kogo się odezwać.
Po tych słowach rozmowa potoczyła się na inne tematy, dużo żartowali i nie wracali już ani słowem do jej początku, choć obydwaj niewątpliwie dużo jeszcze o tym myśleli.
Rozdział 8.
Wieczorem czułam się już trochę lepiej i chociaż wciąż nie wstawałam z przygotowanego przez Jamesa posłania, jadłam już samodzielnie. Ból głowy zelżał po kolejnej porcji rosołu. Wróciła także jasność umysłu, chociaż gdy tak leżałam, myślałam tylko i wyłącznie o tym, skąd James wziął rosół. Rozumiem, że też był kiedyś człowiekiem, ale 400 lat to dość czasu, by zapomnieć, jak się gotuje. James przez większość czasu siedział w swym czerwonym fotelu i czytał, co pewien czas sprawdzając, jak wyglądam i jak się czuję. Gdy spałam, przytachał tu moją (już suchą) kosmetyczkę i plecak, namiot leżał spakowany w torbie tuż przy drzwiach. Przyniósł również miskę po brzegi wypełnioną ciepłą wodą, więc gdy tylko wyszedł na spacer, szybko umyłam się i ubrałam w piżamę. Składała się z długich spodenek i kremowego T-shirta. Włosy porządnie rozczesałam i spięłam w zgrabny kucyk. Złożyłam również dwa z czterech koców, pod którymi teraz sypiałam, i odłożyłam je na bujany fotel. Tak przygotowana czekałam na powrót Jamesa, by zadać mu kilka pytań. Mijał piąty dzień, od kiedy mnie znalazł. Od tego czasu rzadko cokolwiek mówił, czasami wychodził tak jak dziś na spacer i po 2-3 godzinach wracał. Raz przyniósł rondelek pełen gotowanych ziemniaków, kotlecików i buraczków. Coraz częściej więc rozmyślałam, skąd on też może to wszystko brać, dlatego też dziś, lepiej już się czując, zdecydowałam się na tę rozmowę.
Gdy wszedł do domu, miał zamyśloną twarz. Jego oczy były dość ciemne. No tak, przez ten tydzień nie poszedł na polowanie, a ja mam siedzieć w jego domu i się cieszyć, że żyję… Nie zmartwiła mnie jednak ta myśl. Nie przywitaliśmy się ani słowem. Po prostu usiadł w swoim fotelu biorąc do ręki czytaną już od pewnego czasu książkę i zaczął szukać strony na której skończył ją czytać.
- James? – spytałam niepewnie.
Zza zasłaniającej mi jego twarz starej książki padł pytający pomruk.
- Skąd wziąłeś dla mnie te obiady? Tylko nie kręć! – pogroziłam mu palcem.
Gdy odpowiadał nie oderwał wzroku od książki.
- Taka miła, samotna staruszka mieszka parędziesiąt kilometrów stąd. Przyniosłem jej kilka królików na pasztet.
- Znasz ją? – spytałam z zainteresowaniem w głosie.
- Większość tutejszych wampirów ją zna. Była kiedyś zakochana w jednym, jak była jeszcze młoda. Przez kilka miesięcy wszystko było dobrze, a potem on gdzieś zniknął. Prawdopodobnie miał z kimś porachunki. Ona jeszcze długo po tym zdarzeniu rozpaczała, ale stwierdziła w końcu, że to nie ma sensu i postanowiła zacząć od nowa swoje życie. Pomaga i przyjaźni się z wieloma wampirami. Często ma nas za gości. Jest dla nas w pewnym sensie symbolem walki z naszym losem. Mało jest wśród nas takich, którzy cieszą się z tego, kim są i zazwyczaj oni sami chcieli się tacy stać.
- Ciekawa sprawa… A jak ta staruszka się nazywa?
- My nazywamy ją babcią Rose.
Po chwili ciszy i zadumania spytałam:
- James, ja wiem, że to nie moja sprawa, ale kiedy zamierzasz iść na polowanie? Nie lubię żyć w niepewności o jutro.
- Nic się nie martw. Dam sobie radę jak będę chciał.
Nie do końca zadowoliła mnie ta odpowiedź. Wolałabym, żeby chciał sobie dać radę jeszcze dzisiaj. Ponieważ jednak przypomniały mi się również słowa Riana sprzed kilku dni, postanowiłam się na razie nie martwić na zapas. Została do omówienia jeszcze jedna sprawa.
- James, chciałabym się przenieść do namiotu.
Zaskoczony opuścił książkę na kolana, zmarszczył brwi i spojrzał na mnie uważniej swoimi intensywnie purpurowymi oczami.
- Źle ci tutaj? – spytał beznamiętnym głosem. Czuć jednak było w nim nieokreśloną jeszcze przeze mnie emocję.
- Nie, nie o to mi chodzi. Jest tu wygodnie i ciepło i cieszę się, że tu jestem, bo czuję się tu naprawdę dobrze…
- Ale? – jego wzrok był pełen napięcia.
- Myślę, że tak będzie na razie lepiej. Nie jestem tak wielka egoistką. Wiem, że musi ci być ciężko, bo czujesz pragnienie, i nie mów, że nie. Masz ciemnopurpurowe oczy i coraz częściej wychodzisz na kilkugodzinne spacery. A poza tym ja czuję się już o wiele lepiej i nie chciałabym się narzucać. Gdy wrócę do namiotu, będziesz mógł robić co chcesz, a teraz, jak tu jesteś, to tylko czytasz i nie odzywasz się.
- Innymi słowy sprawa sprowadza się do tego, że nie chcesz, żeby twój zapach mnie drażnił i nie chcesz mi przeszkadzać, a swoją drogą jesteś skrępowana moją obecnością. A poza tym nie masz ostatnio żadnego zajęcia – znów wrócił do lektury, nie czekając na moją odpowiedź.
Odchrząknęłam zmieszana, bo trafił w sedno sprawy.
- Można to tak ująć – mruknęłam niechętnie.
- No to postawię sprawę jasno co do mojej osoby. Twój zapach jest smaczny, ale potrafię nad sobą zapanować, zwłaszcza po polowaniu. Twoje towarzystwo mi wcale nie przeszkadza. Jestem przyzwyczajony do ciszy, ale jeżeli masz ochotę porozmawiać, to śmiało mów co tylko chcesz. Książki bardzo lubię czytać, więc tym się nie przejmuj. Co do ciebie, nie wiem, co masz w namiocie do roboty, ale jak się jeszcze trochę podleczysz, to zawsze możesz iść nad strumień czy na spacer, a jak nie masz co robić, to mam farby i książki albo mogę cię zabierać do babci Rose. Jest bardzo ciekawa, jak wyglądasz i chce znać więcej szczegółów o tobie. A co do moich spacerów, to jest to głównie czas dla ciebie, na twoje osobiste sprawy. – Po chwili dodał: – Oczywiście jeżeli chcesz, to za dzień czy dwa możesz wrócić na polanę, ale ja cię stąd nie wyganiam.
Jego wyczerpująca odpowiedź nie zostawiła mi wiele pola do protestu, a w sumie to wcale nie zamierzałam go mieć. Swoją drogą w sercu byłam szczęśliwa, że właśnie tak to wszystko się potoczyło.
- Byłbym zapomniał… Babcia przesyła ci trochę szarlotki. Podobno jest wyśmienita.
Wolną ręką wyjął z bocznej kieszeni kurtki białą chustkę w drobne, haftowane niezapominajki, owiniętą wokół domniemanych kawałków ciasta domowej roboty i odłożył pakunek na stół. Naprędce przegrzebując wspomnienia usiłowałam uświadomić sobie, kiedy ostatnim razem jadłam ciasto, ale widocznie było to zbyt dawno, bym zdołała sobie przypomnieć. Bez dłuższego namysłu wzięłam zawiniątko i rozwinęłam. Było tam pięć kawałków biszkoptu z zapiekanymi jabłkami. Poczęstowałam się dwoma i rozmarzona westchnęłam z zadowoleniem.
- To jest absolutnie wyśmienite! – mruknęłam bardziej do siebie niż do Jamesa.
Ułożywszy się wygodnie na rozłożonych dla mnie skórach przeciągnęłam się.
- Może i masz rację… Nie jest mi tu źle – w gruncie rzeczy dbał o mnie jak tylko mógł, mimo że prawie w ogóle się nie znaliśmy.
W odpowiedzi pokiwał lekko głową, co wywołało u mnie ogólne rozbawienie. Położyłam się teraz tak, że leżąc na brzuchu z głową opartą na ramionach mogłam go obserwować lub szybko odwrócić wzrok, by udać, że patrzę w okno.
- Od ilu lat znasz się z Rianem? – spytał niespodziewanie kładąc otwartą książkę na kolanach. Trochę zaskoczona pytaniem szybko policzyłam czas naszej znajomości.
- Czternaście lat mija w październiku.
- Rozumiem, a ty ile masz lat, Kate? Wiem, że kobiet nie wypada pytać o wiek, ale to daje mi lepszą perspektywę waszej znajomości.
Jego wzrok ponownie padł na moje oczy. Boże, te oczy rozbiły w perzynę wszystkie moje myśli. Gdyby nie kosmyk, który spadł mi na twarz i wszedł do oka, wyszłabym pewnie na idiotkę.
- Siedemnaście, mam siedemnaście lat.
Kolosalna różnica wieku między nami rozzłościła mnie. Była jak bariera – nie do przebycia. Intensywność wzroku Jamesa zmalała, a ja spuściwszy głowę wetknęłam ze złością zbawczy kosmyk za ucho. Dobrze zinterpretowawszy moją minę roześmiał się.
- Masz rację, jestem o wiele starszy od ciebie, ale to nie przeszkadzało ci podobno w zdobywaniu nowych kontaktów z innymi wampirami. Rian na przykład jest tylko osiemdziesiąt lat ode mnie młodszy, a widać, że nie sprawia wam to żadnego problemu. Po prostu nie przejmuj się tym tak. Ja teoretycznie zatrzymałem się w wieku dwudziestu czterech lat, a siedem lat to zdecydowanie mniejsza różnica wieku niż czterysta dwadzieścia dziewięć, nie sądzisz?
- Staruchy… - dodałam pod nosem.
James ponownie parsknął stłumionym śmiechem, który tym razem starał się zatuszować nagłym atakiem kaszlu, ale nie bardzo mu się to udało.
- Zastanawiam się… – zaczęłam pogrążona w swoich wspomnieniach – co miał na myśli Rian mówiąc, że „za niedługo wszystko się zmieni”. Tak mi powiedział na pożegnanie.
- To ciekawe – odparł z poważną miną. – Mnie powiedział, że mam cię pilnować, bo jesteś ważna i jeszcze mi pomożesz.
Teraz ja dostałam ataku kaszlu.
- Ja miałabym ci w czymś pomóc? A w czym marny człowiek może pomóc wampirowi oprócz pozbycia się pragnienia i ewentualnie, jak ja teraz, zawracając mu głowę głupotami?
- A jakie to niby głupoty? Ty chcesz mnie trochę lepiej poznać, ja ciebie również. Gdzie tu miejsce na głupstwa? Ot rozmowa, normalna rzecz. Bez niej już dawno byśmy wszyscy zginęli, bo nie byłoby żadnego porozumienia.
Po chwili ciszy odezwałam się.
- W każdym razie możemy mieć pewność, że wkrótce coś się stanie. A póki co nie martwmy się na zapas, bo tak naprawdę nie wiadomo o co chodzi.
Po moim podsumowaniu James ponownie zagłębił się w lekturze. Oparłam policzek na ręce i ponownie zaczęłam rozmyślać. Jeżeli za niedługo ma się coś stać i mam w tym czymś pomóc Jamesowi, to ta zmiana pewnie w większości będzie dotyczyć mnie albo jemu może się coś stać. Tylko co na takim odludziu może mu się stać? Nie ma w całej okolicy nikogo groźniejszego od Jamesa. Głowiłam się nad różnymi, prawdopodobnymi możliwościami, w których potrzebowałby mojej pomocy, ale każdy pomysł był bardziej niewiarygodny od poprzedniego. W tym wypadku niechętnie odłożyłam ten temat na czas, w którym coś więcej się wyjaśni.
Po kilkunastu minutach, gdy zaczęło się ściemniać, James stwierdził, że wychodzi na dziesięć minut po drewno, a ja umyłam się i wylałam brudną wodę przez okno na tyłach domu. Chwilę później James klęczał przed kominkiem rozpalając ogień. Ja wzięłam szczotkę i rozczesałam włosy, by spleść je w warkocz. Czekając na sen spytałam jeszcze:
- James, a gdyby Rian nie powiedział, że masz mnie pilnować, szukałbyś mnie po tej burzy?
- Myślę, że tak. – odpowiedział. Stał jednak tyłem do mnie wyglądając przez okno, więc nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy.
- Dlaczego?
Po chwili wahania James odparł.
- Powiem ci, jak ty mi powiesz twoją tajemnicę, dobrze? Teraz idź już spać, bo musisz wypocząć. Nadal jesteś jeszcze chora.
Zdziwił mnie ten jawny unik. Coś się za tym kryło. Byłam jednak zbyt zmęczona, by protestować.
- Jeżeli tak chcesz to nie będę nalegać. Dobranoc.
-Dobranoc Kate.
Usypiając słyszałam resztkami świadomości cichą, głęboką melodię, która zabrała mnie w objęcia Morfeusza.
Rozdział 9.
Czas szybko płynął. Minął już ponad miesiąc, od kiedy poznałam Jamesa. W wolnych chwilach gawędziliśmy na różne tematy. Dwa czy trzy razy wybrał się na kilkudniową wycieczkę, jednak nie pytałam o szczegóły. To było jego życie i nie chciałam się w nie mieszać. Do tej pory polował wyłącznie na zwierzęta. Jego oczy robiły się rude z lekkim bursztynowym zabarwieniem, gdy był świeżo po polowaniu. Czułam, jakbym go znała od dawna. Czasami wręcz wydawało mi się, że to jedno wielkie déjà vu. Nasze rozmowy były teraz swobodniejsze. James coraz częściej się uśmiechał. Wyglądało to tak, jakby budził się z długiego snu i dopiero teraz zaczynał żyć. Od czasu do czasu nadal przynosił mi jakieś smakołyki od babci Rose. Oboje zgodnie unikaliśmy niewygodnych tematów, był to nasz instynktowny, prosty układ. Okazało się, że James jest świetnym towarzyszem i zawsze mogę na niego liczyć. Starałam się odwdzięczyć jak tylko mogłam i nie robić mu niepotrzebnych kłopotów. Szczerze mówiąc niepokoiło mnie trochę to, w jaki sposób się ze mną obchodził (nie żeby mi to szczególnie przeszkadzało). Już po kilku dniach znajomości polował dla mnie, dbał o mnie, gdy byłam chora. Słysząc od wielu wampirów o jego nieufności i zamknięciu w sobie zaczynałam nabierać przekonania, że coś jest nie w porządku albo ze mną, albo z nim. A może oboje ostatnio dziwnie się zachowujemy? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Pomimo tylu spędzonych razem dni jego wygląd nadal był równie olśniewający, jakbym za każdym razem patrzała na niego po raz pierwszy. Gdy tylko chciałam, chodziłam nad strumień, by pomyśleć o niektórych naszych rozmowach. Po niedługim czasie okazało się, że w piwnicy oprócz jego osobistej, małej garderoby znajduje się jego domowa biblioteka. Półki pięły się w kilku wypełnionych do granic możliwości rzędach. Przejścia między nimi były wąskie, by zaoszczędzić miejsca na kolejne tomiszcze. Tematyka była bardzo zróżnicowana, przechodziła od literatury średniowiecznej, wszystkie dziedziny nauk, biografie i szeroki dział książek obcojęzycznych. W szafie przy końcu murowanego, przytulnego pomieszczenia znajdowały się rękopisy niektórych dzieł. Byłam wprost oczarowana jego biblioteczką. James szczególnie lubił książki historyczne. Bawiły go opisy historyczne wydarzeń, w których sam brał udział lub był ich świadkiem. W sumie nie powinnam chyba być tym szczególnie zaskoczona. Piwnica była zdecydowanie większa niż dom, rozbudowana w trzy duże pomieszczenia urządzone w starym stylu. Wejście znajdowało się na zewnątrz, na tyłach domu i było dobrze zamaskowane. To dlatego wcześniej go nie zauważyłam. Pewnego popołudnia, gdy siedzieliśmy na ganku rozkoszując się słońcem leniwie liżącym nasze twarze, James zaczął wypytywać o moich wampirzych znajomych. Chociaż jego twarz nie pokazywała emocji, w jego oczach wyraźnie widziałam zdziwienie, gdy wymieniłam wszystkich. Po chwili spytał obojętnym tonem:
- I nie boisz się, że ktoś w końcu straci panowanie nad sobą?
Zastanowiłam się chwilę nad tym problemem i stwierdziłam, że tak naprawdę nigdy o tym nie myślałam, nie od tej strony.
- Każdemu z nas pisana jest śmierć, prędzej czy później… Nawet tobie.
- I dobrowolnie zgadzasz się na taki koniec? – spytał zdumiony jeszcze bardziej. Zbiłam go z pantałyku bardziej niż myślałam.
- Śmierć jak śmierć, jestem na nią przygotowana już od ładnych paru lat. I tak pewnie będzie ona związana z wami. Albo któreś z was mnie zabije, co wcale by mnie nie zdziwiło, albo stanę się jedną z was i skończę swoje życie jako człowiek, a za parę setek lat i ono skończy się zapewne w jakiś sposób. A przynajmniej tak sądzę w obecnej chwili.
- Tak młoda, a już gotowa na śmierć… – mruknął do siebie pogrążony w myślach.
- Wolę to niż potem wyrzucać sobie, że wcześniej o tym nie pomyślałam – odparłam wzdychając głośno.
- Tak lekko mówisz o tym. Nie przejmujesz się, jak na to zareagują twoi bliscy?
- Męczy mnie to czasami, ale oni mają swoje życie. Są przyzwyczajeni do śmierci i wiedzą, że chociażby się bardzo starali, odejdę z tego świata, bo wątpię, by ktoś mnie przemienił, a zwłaszcza moja rodzina. A zresztą jak zginę, będę chyba miała inne rzeczy na głowie niż zamartwianie się, czy płaczą za mną, czy nie, prawda? – zaśmiałam się ponuro.
- Może i masz rację… – odparł zamyślony.
- Jak się zakocham, to mogę zmienić trochę zdanie. Inne czynniki też mogą na to wpłynąć. Bagaż doświadczeń robi swoje.
James tylko pokiwał głową.
- Niektórzy mówią, że śmierć to błogosławieństwo. Po niej czeka nas coś lepszego. W tej perspektywie można ją przyjąć z ulgą. Zazwyczaj ludzie, którzy mają coś na sumieniu, boją się jej lub gdy zrozumieją, że nie mogą naprawić swoich błędów i nie potrafiąc z nimi żyć, sami odbierają sobie życie. Kto wie co nas czeka?
Po tym pytaniu zapadła cisza. Oboje zastanawialiśmy się nad sensem istnienia i nad tym, jak wykorzystaliśmy dane nam chwile. Nie powiem, żebym wykorzystała je do granic możliwości. Podjęłam kilka złych decyzji, niemniej jednak nie były one dużymi błędami. Ann i Rian mnie kochali, miałam dużo znajomych, wampirów – nie ludzi, ale nie przeszkadzało mi to. Ludzie, których znałam ze szkoły czy sąsiedzi zazwyczaj okazywali się płytkimi osobami nie dbającymi o innych, dążącymi do celu po trupach. Sporadyczne rozmowy z takimi ludźmi jakoś przetrwam, ale nie wytrzymałabym nawet tygodnia w stałym ich towarzystwie, a zwłaszcza z moimi rówieśniczkami. Może po prostu coś ze mną jest nie tak? A może po prostu jestem inna niż one? Nie mamy za wiele wspólnych tematów. To, że pojawiła się na rynku nowa szminka czy tusz do rzęs, nie wzbudza we mnie najmniejszej ekscytacji. I co z tego, że tamta dziewczyna nie nosi markowych ciuchów? I co z tego, że ktoś znów planuje zrobić bez wiedzy rodziców imprezę w domu, a po godzinie połowa gości będzie pijanych w trupa? To już nie jest mój świat. To nie jest już moje życie. Może i jestem człowiekiem, ale ludzie mnie nie absorbują. Myślami jestem na wpół wampirem. To właśnie one w moim życiu są najważniejsze. Nie ma w nim miejsca dla ludzi, którzy nie potrafią odnaleźć prawdy w swoim życiu. Przemianę przyjęłabym wręcz z ulgą, bo wtedy nie musiałabym myśleć, czy będzie istnieć dla mnie jutro, czy też los tym razem będzie dla mnie mniej łaskawy i obudzę się w innym świecie. Mój tok myślenia zburzył powrót snu z pamiętnej burzy. Przeszłość czepiała się mnie, ale ja nie rozumiałam sensu tych nocnych koszmarów. Moja wyobraźnia dodawała coraz więcej szczegółów do owego snu, który zdawał się tak realistyczny, że za każdym razem budziłam się nagle zdenerwowana, ze łzami w oczach, a ostatnio nawet z okrzykiem „nie!” Znając siebie pewnie rzucałam się w nocy z boku na bok. W najbardziej dramatycznych dla mnie chwilach zdarzało mi się nawet mówić przez sen, ale tym razem mogłam co najwyżej jęczeć lub krzyczeć, więc nie sądzę, by James domyślał się, co mi się śniło, choć zdaje mi się, że coraz bardziej przejmuje się moimi niespokojnymi nocami. Raz nawet zbudził mnie wołając cicho i kładąc rękę na czole, by mnie uspokoić, lecz szybko odskoczyłam na wpół przytomna, zanim dotarło do mnie, co się dzieje. Zaniepokojony spytał mnie o co chodzi, czy może mi pomóc, ale nie byłam w stanie wyksztusić z siebie niczego poza tym, że to tylko zły sen. To chyba były najbardziej emocjonujące momenty podczas mojego pobytu u Jamesa. Doszłam do tego siedząc na schodkach werandy, szczelnie owinięta grubym, wełnianym kocem w brązowo-kremową kratę i przypatrując się chmurom leniwie płynącym po niebie. Ze wstydem musiałam przyznać się sama sobie, że boję się iść spać. Już cztery dni minęły od ostatniego koszmaru, więc dziś powinien pojawić się następny.
* * *
Następnego wieczora zajęłam to samo miejsce, które powoli stawało się już moją oazą spokoju. James wyszedł wczesnym rankiem i do tej pory nie wrócił. Podejrzewam, że znów nie poszedł na polowanie. Może się z kimś umówił lub spotkał kogoś po drodze do domu? Kto wie… Dzisiejsza noc orzeźwiała chłodem, zachęcając do wspólnych ognisk i rozmów. Tak by to pewnie określił Rian. Zaśmiałam się w duchu na tę myśl. Pewnie miałby rację. Teraz przynajmniej miałam pretekst, by poczekać na powrót Jamesa. Po chwili moje myśli przeszły na inny temat. Ciekawe, czy gdybym została wampirem, miałabym jakiś dar? I jaki by on był? Długo zastanawiałam się nad różnymi możliwościami, wspominając talenty przyjaciół. Równocześnie bawiłam się, zawijając frędzle koca w drobne warkoczyki. Gwiazdy już jasno świeciły nad ciemnymi sylwetkami drzew. Czas wolno płynął i nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął morzyć mnie sen. Walka z nim nie trwała zbyt długo. Oczy same mi się zamykały. Ponieważ nie miałam siły mu się przeciwstawiać, ostatni raz spojrzałam na gwiazdy i głowa sama opadła mi na piersi. Z początku sen był niewyraźny, ale już wiedziałam, że będzie to inny sen niż ostatnio. Niemniej jednak miałam się na baczności. Nigdy nie wiadomo co umysłowi strzeli do głowy. Od czasu do czasu widziałam we śnie twarz Jamesa, raz pogodną, raz wykrzywioną gniewem. Była tam też inna postać. Młody chłopak, może szesnastoletni. Miał krótkie, rude włosy układające się w drobne loczki. Przemykał się na krawędzi jawy i snu wzbudzając mój niepokój. Wydawał się skądś znajomy, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Jego twarz wpierw nie wyrażała żadnych emocji, lecz z biegiem czasu wyczytać z niej można było ból, strach, obrzydzenie i tak dużą dawkę innych emocji, że nie nadążałam z prawidłowym rozpoznawaniem ich. Zatrzymały się jednak na żalu. Twarz zaczęła się rozmazywać i znikła. To był dziwny sen. Oparłam się wygodniej o poręcz schodów i mój umysł znów odpłynął w błogi niebyt.
Ledwie wstało słońce, a zbudziłam się czując, jak obolałe mięśnie protestują przy każdym ruchu. Tym się kończy spanie na schodach – z niechęcią podsumowałam. Mimo to byłam wyspana jak nigdy dotąd. Sen to chyba obecnie najpilniejsza potrzeba mojego organizmu, jaką muszę uzupełnić. Te parę zazwyczaj niespokojnych godzin mi nie wystarczało. Jamesa nadal nie było. No tak… Pewnie wpadł jeszcze do babci Rose. Coś ostatnio o tym wspominał. Tak uspokojona zjadłam śniadanie składające się z chleba z dżemem i kompotu z jagód, które sama nazbierałam. Z nostalgią wspominałam teraz kuchnię, o którą tak dbała dla mnie Lisa, przyjaciółka Ann. Za ludzkiego życia uwielbiała gotować i chociaż teraz już tego nie robi, zawsze troszczy się o to, by kuchnia była czysta i dobrze zaopatrzona. Oj tak… Wielu przyjaciół zostawiłam za sobą… – pomyślałam sprzątając po śniadaniu ze stołu. Ciężkie chmury za oknem wskazywały na to, że zaraz zacznie się ulewa. W powietrzu panowała cisza przed burzą. Nie przerywał jej ani jeden szelest liścia, a cała przyroda oczekiwała w dającym się czuć napięciu na deszcz. Zamknęłam okno i przysiadłam, wyglądając na zewnątrz. Pierwsze krople deszczu zaczęły spadać z nieba i dało się już słyszeć szum zwiastujący potoki wody uderzające o liście i ziemię. Pokiwałam głową w zamyśleniu i zapatrzyłam się w przyrodę. Mocne podmuchy wiatru zaczęły kołysać gałęziami drzew. Jeden z tych podmuchów sprawił, że drzwi otwarły się z łoskotem. Podskoczyłam ze strachu i szybko zamknęłam je, by nie nawiało do środka zbyt wielu liści i igieł. Po raz drugi zasiadłam przy oknie, wpatrując się w ciemną powłokę ołowianych chmur. Zdenerwowałam się, gdy znów poczułam powiew chłodu na karku. Wstałam z rozmachem zamierzając wymierzyć drzwiom porządnego kopniaka, gdy wpadłam wprost na stojącą za moim krzesłem postać. Zachwiałam się i już miałam upaść, gdy czyjaś chłodna ręka delikatnie złapała mnie w talii. Serce podskoczyło mi do gardła gdy znów złapałam równowagę. Postać tymczasem w mgnieniu oka znalazła się przy drzwiach. Zmrużyłam oczy starając się przebić przez panujący w pokoju półmrok.
- Zaczynasz robić się coraz mniej czujna, odkąd tu przybyłaś – usłyszałam cichy głos Jamesa.
- Nie żebym narzekała, ale jakoś nikt na mnie tu nie polował, oprócz ciebie oczywiście – odparłam z przekąsem.
W jednej chwili znalazłam się o kilka cali nad podłogą, czując, że jego prawa ręka trzyma w mocnym uścisku moje dłonie, a lewa powstrzymuje mnie przed upadkiem. Poczułam jego zimny oddech na mojej szyi. Przeraziłam się nie na żarty. Spojrzałam mu w twarz, ale nie zobaczyłam niczego poza maską kryjącą wszelkie emocje.
- Zawsze mogę jeszcze raz to zrobić, jak będziesz zbyt nieostrożna. Pamiętaj, że ty nadal jesteś człowiekiem, a ja wampirem.
Nie wytrzymał jednak zbyt długo i uśmiechnął się łobuzersko. Pomógł mi wstać, a ja z teatralnym oburzeniem odwróciłam się do niego plecami, zakładając ręce i starając się zrobić zaciętą minę. Pod nosem wymamrotałam coś o wiecznym wywyższaniu się wampirów. W głębi jednak czułam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nasze twarze dzieliły dosłownie centymetry.
- … I niby, że wolisz siedzieć w tym domu sam i zanudzać się książkami historycznymi – skończyłam mój wykład trochę głośniej.
James przybrał minę, jakby poważnie zastanawiał się nad taką opcją i usiadł w swoim fotelu. W końcu odparł z udawanym znudzeniem:
- No cóż… Książki nie są tak wielką frajdą, są przewidywalne. Pozwolę ci w takim razie jeszcze pożyć…
Nie zdążył dokończyć dalszej wypowiedzi, bo moja poduszka wylądowała na jego głowie.
Roześmialiśmy się oboje, a ja siadłam przy kominku na złożonym kocu.
- Co cię wprawiło w tak świetny humor? – zapytałam czując, że zżera mnie ciekawość.
- Nic takiego. Spotkałem niedźwiedzia i postanowiłem się troszkę rozerwać. A później babcia Rose zaprosiła nas na tort urodzinowy. Jutro obchodzi osiemdziesiąte pierwsze urodziny i robi małe przyjęcie z tej okazji.
- A kto oprócz nas jest zaproszony?
- Mnóstwo jej znajomych. Ogólnie rzecz biorąc słowo przyjęcie to małe niedomówienie, bo szykuje się istny bal. Ma gorącą nadzieję, że przyjdziesz, bo inaczej nie będzie miała z kim zjeść ciasta i wznieść toastu – zaśmiał się.
Zmartwiłam się trochę. Tak naprawdę to jeszcze nigdy nie tańczyłam, nie licząc kilku lekcji, podczas których Rian starał się mnie czegoś nauczyć. Czasami w filmach widziałam takie bale, ale nie sądzę, żeby to w czymś pomogło. Poczucie beznadziejności dopadło mnie prawie natychmiast po słowie „bal”, wygłupię się jak nic.
- I wszyscy zmieszczą się w domu? – spytałam, by ukryć zmieszanie.
- Nie. Na łące za domem właśnie rozkładany i montowany jest parkiet.
Zatkało mnie ze zdziwienia. No to wpadłam – pomyślałam i zrobiłam cierpką minę nieudolnie próbując ją zakryć rękami. Chociaż… Nie będzie tak źle, jeżeli nadal pamiętam coś z tych kilku lekcji – stwierdziłam z nadzieją i zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie kroki i figury. James wyglądał na jeszcze bardziej rozbawionego.
- Czy będziesz towarzyszyć mi podczas zabawy? – spytał przybierając nagle poważniejszy wyraz twarzy.
Jego spojrzenie spod wachlarza ciemnych rzęs wcale nie pomogło mi w podjęciu decyzji. Widok jego oczu sprawił, że straciłam panowanie nad sobą. Zapomniałam o Bożym świecie i wpatrywałam się tępo w jego anielską twarz. Weź się w garść! – powiedziałam sobie w duchu, gdy spuściłam wzrok czując, że na moje policzki wypływa rumieniec. Rozdrażniło mnie trochę, że tak łatwo mu ulegam. Westchnęłam ze zrezygnowaniem i jeszcze raz przyjrzałam mu się, usiłując nie patrzeć w oczy. Jego twarz była lekko napięta w oczekiwaniu na moją odpowiedź i znów w głębi jego oczu zauważyłam tę niezidentyfikowaną emocję. Jakie to irytujące!
- Mówisz, że to urodziny babci Rose – powiedziałam powoli, nadal zastanawiając się nad konsekwencjami mojego wyboru.
- Tak, osiemdziesiąte pierwsze.
- I będzie duże przyjęcie.
- Tak właśnie powiedziałem – jego ciekawość mojej odpowiedzi zaczęła sięgać zenitu.
- I babcia się sama tym wszystkim zajmuje?
- Nie, ona tylko przyrządza dla was jedzenie. Resztą zajęliśmy się my.
- W takim razie nie pozostaje mi nic prócz pytania, o której godzinie ma się zacząć przyjęcie.
- Oficjalnie zaczyna się o dziewiętnastej.
- Zabierz mnie tam o dziewiątej rano. Pomogę babci z jedzeniem i przynajmniej będę miała gdzie się porządnie przygotować, tam jest lustro i łazienka – po tych słowach uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Jeżeli tak się sprawy mają, to nie będzie problemu. Dziewczyny pewnie znajdą jakąś ładną sukienkę dla ciebie.
- O to się już nie martw. Mam wszystko, czego mi potrzeba.
James uniósł z niedowierzaniem jedną brew.
- A jeżeli chciałabyś mieć tu lustro, to mogę zawsze załatwić.
- Nie, nie. Tu nie jest mi ono potrzebne, bo nie stroję się, a z resztą jak pewnego dnia wyrzucisz mnie stąd albo jak ja ucieknę, to nie będzie ci ono potrzebne. Przy tobie każdy model dostałby załamania nerwowego.
Powiedziałam to lekko, bez zastanowienia i dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie powinnam była tego mówić. Spłonęłam rumieńcem ze wstydu. Boże, co ja gadam…
- Miło mi, że tak sądzisz – odpowiedział James z poważniejszą miną, jakby trochę zamyślony.
Po chwili kłopotliwego dla mnie milczenia spytałam:
- A ty masz się w co ubrać?
James kiwnął głową.
- Gdzieś tam w garderobie mam chyba jeszcze jakieś stroje wyjściowe. – Na widok mojego pytającego spojrzenia dodał: – Kamuflaż przy tropieniu. Nicolas, brat Filipa, lubił rozerwać się na balach. Łatwo na nich o piękne kobiety, w których gustował.
Po chwili wstał i zatarł ręce mówiąc.
- Idę w takim razie jeszcze zapolować. Jeżeli mam z tobą tańczyć, to nie chcę myśleć wyłącznie o pragnieniu, ale i mieć z tego jakąś przyjemność.
- Mam nadzieję, że dobrze prowadzisz.
- Nic się nie bój. Sama się z resztą przekonasz. O mnie się nie martw – tu mrugnął porozumiewawczo. – Wrócę wieczorem.
To powiedziawszy śmignął do drzwi i już go nie było.
- James! Jest środek burzy! – zawołałam jeszcze.
W oddali słychać było jeszcze jego szybko oddalający się śmiech.
- Boże, on jest niemożliwy! – jęknęłam głośno i trzasnęłam drzwiami.
Z drugiej jednak strony przypomniałam sobie o pudełku ze wstążką zakopanym gdzieś głęboko w moim plecaku. Widać Ann i Rian wiedzieli co robią, kupując mi ten prezent. Z tą myślą poszłam po plecak i zaczęłam zastanawiać się nad fryzurą i makijażem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez aldi_mini dnia Czw 21:06, 25 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
aldi_mini
Moderator
Dołączył: 05 Gru 2009
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice Płeć: Wampirzyca
|
Wysłany: Czw 17:49, 20 Maj 2010 Temat postu: |
|
Rozdział 10.
Dzień zaczął się wyjątkowo pogodnie i dość ciepło jak na te strony. Leżąc z zamkniętymi oczami zastanawiałam się właśnie nad tym, czy babcia Rose wykorzystała kogoś przewidującego przyszłość do wyłowienia właśnie tego pięknego dnia spośród wszystkich innych. Z westchnieniem satysfakcji przeciągnęłam się i usiadłam. Jamesa nie było w pokoju, więc szybko wstałam i ubrałam się, dla pewności, że nie zostanę przez niego zaskoczona zbyt wcześnie. Po dokładnym umyciu się porwałam z ziemi reklamówkę wypakowaną przygotowanymi wczoraj kosmetykami i ułożonym na dnie pudełkiem z sukienką i butami. W pełni gotowa do wyjścia wybiegłam na werandę, gdzie James siedział na schodach nucąc sobie cicho.
– Dzień dobry Kate.
– Cześć. To co, idziemy? – spytałam podekscytowana.
W mgnieniu oka stał już czekając na mnie.
– Jesteś pewien, że chcesz mnie ponieść? Piesza wędrówka nie wyszłaby mi na złe.
– Już przyzwyczaiłem się do twojego zapachu. O nic się nie martw i wskakuj mi na plecy.
Z zapałem wspięłam się na niego. Uczepiłam się jego chłodnej szyi i oplotłam go nogami w pasie.
Czułam się trochę jak małpka, ale gdy otoczył mnie intensywny zapach jego skóry, już nie miałam na co narzekać. Był tak pociągający, że mogłabym siedzieć na jego plecach do końca życia, a i tak nadal działałby na mnie w ten sam sposób, zupełnie jak narkotyk. Nie potrafiłam go zakwalifikować do jakiegokolwiek innego znanego zapachu. Przywodził na myśl słońce i delikatny wietrzyk kołyszący czubkami drzew. Pędziliśmy tak razem przez las. Podróż trwała około dwudziestu minut, więc odległość od domku babci musiała być dość duża. Gdy w końcu przybyliśmy na miejsce, czułam się lekko oszołomiona niecodziennym widokiem. Dom był przystrojony ogromnymi, satynowymi draperiami układającymi się w delikatne, granatowe fale. Za domem widać było czarną, wypolerowaną powierzchnię parkietu. Nad nim rozłożony był olbrzymi baldachim z tego samego jedwabiu, co draperie. Westchnęłam z podziwem kiwnąwszy lekko głową. Jeżeli dożyję tego pięknego wieku osiemdziesięciu jeden lat, to chcę mieć choć w małej części tak wspaniałe przyjęcie. W przeciwieństwie do draperii i baldachimu wszystko od serwetek i obrusów po najdrobniejsze ozdoby miało odcień ciemnej purpury. Na stołach stały grube świece zapachowe, a między nimi leżały pozornie niedbale rozrzucone białe, okrągłe kamyczki. Krzesła i stoły wyglądały na bardzo eleganckie i bardzo drogie. Z pewnością nie należały do babci Rose. Pomiędzy stołami krzątało się kilka osób. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że nie są ludźmi. No cóż…. Chyba rzeczywiście miałam być na tym przyjęciu jedynym człowiekiem prócz babci. Z Jamesem u boku weszłam do [dwu]piętrowego, skromnego, drewnianego domu. Na parterze znajdował się ciasny przedsionek z wieszakami, który łączył się z właściwym korytarzem. Na korytarzu znajdowały się schody prowadzące łagodnym łukiem na piętro oraz troje drzwi. Jedne prowadziły do nowoczesnej kuchni urządzonej w stylu lat 60. i 70., drugie do dużego salonu z wygodną kanapą w oliwkowym odcieniu, dwoma fotelami i zabytkowym stołem, który babcia odziedziczyła po swojej mamie. Za trzecimi drzwiami znajdowały się kamienne schodki prowadzące do piwnicy, w której trzymała wszelkiego rodzaju kompoty, powidła, przeciery i inne specjały domowej roboty. Na piętrze znajdowała się przestronna łazienka, toaleta, pokój gościnny i sypialnia babci. Ten dom był jak wycięty z zupełnie innej bajki. Wszędzie wisiały oprawione w ramki fotografie, na których widniały przeważnie młode osoby o perłowo białych uśmiechach i pewnie nikogo nie powinny dziwić te pamiątki, gdyby nie to, że wszystkie te osoby wyglądały na modele i modelki mający dziwny zwyczaj noszenia żółtych lub czerwonych szkieł kontaktowych. Zapach gotowanych potraw wskazał mi drogę do kuchni. James wszedł do pomieszczenia tuż za mną. Babcia Rose stała przodem do piekarnika, z którego właśnie wyjmowała ogromną tacę ze świeżo upieczonymi, kruchymi ciasteczkami z czekoladą. Ich wygląd wskazywał na lata wprawy w ich pieczeniu. Właśnie zaczęła przekładać je za pomocą drewnianej szpatułki na talerz ozdobiony drobnymi kwiatuszkami, gdy nas zauważyła. Jej uśmiech dobrotliwej staruszki roztopiłby serce chyba nawet najbardziej zatwardziałego recydywisty. Delikatnie podkreślał siateczkę zmarszczek, jaką usłana była jej twarz.
– Kate, złotko. Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie. O ile się nie mylę, nie zostaniesz tu teraz na dłużej, James? Spieszysz się gdzieś, skarbie? – spytała, nakładając nową porcję ciasteczek na blachę i wkładając ją do piekarnika.
– Właściwie to tak. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Wpadłem tylko na chwilkę, żeby zostawić Kate. Wrócę wieczorem.
– Przebierzesz się u siebie?
– Myślę, że tak będzie najlepiej.
– W takim razie możesz już iść, złociuchny. Poradzimy sobie. Tylko nie spóźnij się – pogroziła Jamesowi palcem.
– Nie zamierzam – roześmiał się. – Do zobaczenia wieczorem Rose, Kate.
I tyle go było widać. Rozejrzałam się trochę speszona po kuchni i przysiadłam na wysokim barowym krześle obitym czerwoną skórą. Reklamówkę postawiłam obok siebie, na ziemi.
– Przyszłam wcześniej, żeby trochę pomóc – powiedziałam po chwili.
– To miło z twojej strony, słońce. Wszystkie potrawy już są gotowe lub czekają na podgrzanie. Dekoracjami zajmują się moje aniołeczki, więc już nic nie zostało do zrobienia. Trzeba tylko przygotować nakrycia dla naszej dwójki, ale to już wieczorem. Gdyby aniołki jadły to co my, miałabym poważny problem, bo nie starczyło by mi zastawy – uśmiechnęła się na samą myśl o takim przyjęciu. Pewnie byłaby w siódmym niebie, że może tyle jedzenia zrobić. – Oj, już niedużo takich balów mi zostało, oj niedużo…
– Nie mów tak, babciu. Zostało ci jeszcze dużo czasu.
Jej słowa mnie trochę przeraziły. Wprawdzie nie znałam jej długo, ale przez ten czas zdążyła mi przypaść do serca ta drobna staruszka z miękkimi, białymi włosami i dobrotliwym uśmiechem.
– Słonko, na każdego kiedyś przyjdzie pora. Nawet wampiry kiedyś muszą zakończyć swój żywot. To normalna kolej rzeczy.
Tymi słowy przypomniała mi moją własną wypowiedź sprzed kilku dni podczas rozmowy z Jamesem. Po tych słowach podeszła do kredensu, by wybrać, na której zastawie będziemy jadły. Do kuchni wpadły trzy wampirzyce. Ich olśniewająca wprost uroda sprawiała, że wszystko wokół wydawało się piękniejsze.
– Babciu, na zewnątrz wszystko jest już gotowe. Przyszłyśmy sprawdzić, czy zostało jeszcze coś do zrobienia – odezwała się wysoka brunetka o miodowych oczach i smukłej sylwetce, wychodząc o krok przed swe towarzyszki, dwie szatynki średniego wzrostu.
– To wspaniale. Tutaj też już wszystko zrobione. Mam jednak do was jeszcze jedną prośbę, aniołki. Kate przyszła, bo chciała pomóc, a nie chcę, żeby się nudziła. Może, jeżeli Kate chce, mogłybyście jej pomóc w przygotowaniu się?
Najniższa z dziewczyn pisnęła i aż zaklaskała z uciechy. Czułam, że moja mina wyraża niedowierzanie.
– Na pewno nie chcesz, babciu, żebym ci w czymś pomogła? – spytałam z błagalną nutką w głosie.
Wiedziałam, że jeżeli one się za mnie zabiorą, to do wieczora nie wyjdę z łazienki. Ta wizja mnie trochę przerażała. Tym bardziej, że te trzy „aniołeczki” najwidoczniej cieszyły się z takiej możliwości jak dzieci w Boże Narodzenie. Matko, w co ja się pakuję? Chociaż… Z drugiej strony… Przynajmniej nie będę wyglądać przy nich aż tak marnie. Zaskoczyła mnie trochę ta myśl. Była chyba jedynym powodem dla którego jeszcze spokojnie siedziałam w kuchni.
– Naprawdę właśnie kończę, słonko – powiedziała babcia Rose, wychodząc z kuchni z miską pełną jakiejś owocowej sałatki polanej sosem czekoladowym. – Idę zobaczyć, co zdziałałyście na zewnątrz, aniołeczki – po chwili dobiegł nas z korytarza jej głos.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, zostałam w trybie natychmiastowym przetransportowana do łazienki. Nim zorientowałam się, gdzie jestem, siedziałam już na wygodnym krześle przed ogromnym lustrem i całkiem sporą toaletką. Mogłam się założyć, że częściej z niej korzystają „aniołeczki” niż babcia Rose.
– Zobaczmy… Co my tutaj mamy? – rzuciła pod nosem brunetka. – A przy okazji, jestem Diana, a to moje towarzyszki: Elizabeth i Cindy – wskazała kolejno szatynkę średniego i niższego wzrostu.
– Miło mi, jestem Kate – wykrztusiłam z siebie na powitanie.
– Dziewczyny, ona ma już sukienkę i buty – powiedziała z wyrzutem w głosie Elizabeth. – Ale możemy jej dobrać coś innego z biżuterii. Sukienka jest całkiem nowa, byłaś na zakupach?
– Nie, dostałam w prezencie od siostry i jej chłopaka.
– Mają świetny gust – stwierdziła Cindy i wyjęła z najbliższej szuflady przybory toaletowe.
– Masz. Jak się porządnie wyszorujesz, to zawołaj. Przyda ci się trochę odprężenia. Kiedy ostatni raz korzystałaś z wanny? – rzuciła mi kilka różnego rodzaju buteleczek i dwa świeże, mięciutkie ręczniki.
– Jakbyś czegoś potrzebowała, to krzycz – powiedziała Diana wychodząc z łazienki razem ze swymi przyjaciółkami.
– Nie ma sprawy – odpowiedziałam z lekkim opóźnieniem.
Wstałam z krzesła i zamknęłam za nimi drzwi na klucz. Następnie zatkałam wannę korkiem i odkręciłam kurek z ciepłą wodą. Gdy kąpiel była gotowa, rozebrałam się i zanurzyłam w aromatycznej cieczy. Czułam się jak w niebie. Dokładnie umyłam każdą część ciała wraz z włosami. Zadowolona wytarłam się jednym ręcznikiem, a drugi owinęłam sobie na głowie. Ubrałam bieliznę i błękitny szlafrok. Następnie spuściłam wodę z wanny i dokładnie ją po sobie umyłam. Potem otworzyłam drzwi i cicho zawołałam moje oprawczynie. W sekundę później wszystkie trzy stały przed otwartymi drzwiami, oceniając moje starania.
– Już gotowa jak widzę. Cindy, szykujemy paznokcie? – spytała Diana.
– Świetny pomysł. Masz już jakąś koncepcję co do wzoru i kształtu? – odpowiedziała Cindy.
– Jeszcze nie… Nie zastanawiałam się jeszcze nad tym…
– To świetnie – przerwała jej Elizabeth. – Słuchaj, zrobicie tak… – i zaczęła tłumaczyć z detalami, jak jej zdaniem powinny wyglądać moje paznokcie. Było to wprost krępujące. Przez najbliższą godzinę Cindy i Diana zajmowały się wyłącznie tą sprawą, nadal dyskutując nad każdym szczegółem, który zaproponowała Elizabeth, a ona w tym czasie dokładnie wyszczotkowała moje włosy i podpięła je dużymi, fryzjerskimi spinkami, układając w warstwy. Wszystkie czynności wykonywały z wyjątkową precyzją, najwidoczniej nie chcąc tracić zabawy i korzystając z wampirzego tempa. Gdzieś około jedenastej pozwoliły mi wyrwać się na małe co nieco. Przeciągałam je jak mogłam i nawet dokładnie za sobą posprzątałam. W końcu godzinę później powlokłam się z powrotem do łazienki na piętrze, zostawiając za sobą wręcz sterylną czystość. Święta trójca ślęczała właśnie nad kilkoma różnymi katalogami fryzjerskimi i kolorowymi czasopismami o modzie. Nie unosząc głowy Diana poinformowała mnie, że potrzebują jeszcze kilka minut, więc ułożyłam się wygodnie na krześle i czekałam. Po kilku minutach zaciętej dyskusji nad kilkoma wariantami wstały i zaczęły przygotowywać moje włosy, narzędzia fryzjerskie i różne chemikalia, które widocznie koniecznie musiały znaleźć się na mojej głowie. Wolałam nie spoglądać w stronę wciąż rosnącej sterty kosmetyków. Chwilę później moje włosy „poszły w ruch”. Tym razem więziły mnie prawie dwie godziny, natomiast efekt był wprost oszałamiający. Skomplikowane uczesanie wyglądało, jakby właśnie wyszło spod rąk mistrza.
– Dziewczyny, jesteście niesamowite! – wyrwało mi się z entuzjazmem.
– Poczekaj z podziękowaniami, aż skończymy. Masz dwie godziny przerwy. Musimy teraz iść załatwić kilka organizacyjnych spraw i przygotować się nawzajem.
Uradowana zeszłam do kuchni na obiad składający się głównie z naleśników z syropem klonowym i dużej ilości kompotu wiśniowego. Na deser załapałam się nawet na kawałek szarlotki z bitą śmietaną. Była wprost wyśmienita. Szczerze mówiąc zaczynała mi się podobać ta cała „zabawa”. Jak skończą, to (przynajmniej dziś) nie będę musiała się wstydzić przebywać z Jamesem. Chociaż w małej części mu dorównam. Cindy, Diana i Elizabeth widocznie miały przede mną co najmniej kilkadziesiąt takich ofiar, co nie umniejsza ich talentu.
Przez resztę wolnego czasu rozmawiałam z babcią Rose i starałam się nie zniszczyć tak misternie plecionej fryzury. Kilka razy złapałam się na niecierpliwym spoglądaniu na okrągły, kuchenny zegar. Byłam wprost zaskoczona tym odkryciem. O umówionej porze wróciłam do łazienki. Aniołki miały gotowe fryzury, a suknie wisiały w pokrowcach zajmując cały wieszak dla ręczników. Początkowo stwierdziłam, że po skończeniu ze mną chcą się jeszcze umalować, lecz po chwili przypomniało mi się, że ich skóra nie przyjmuje żadnych kremów, a tym bardziej kosmetyków. Pośrodku pomieszczenia stało łóżko do masażu. Tego się nie spodziewałam. Wpadło mi w prawdzie do głowy słowo masaż, ale stwierdziłam, że powinien być przed kąpielą, a że było już po, więc szybko wyrzuciłam je z głowy.
Dla odprężenia i „lepszej pracy mięśni”, jak to określiły, postanowiły zafundować mi masaż, a przy okazji wetrzeć we mnie jakieś nieznane mi kremy, pasty i balsamy. Na łóżku znalazłam się w trybie natychmiastowym i bez pomocy swoich rąk i nóg. Chwilę później czyjeś chłodne ręce zajęły się przygotowaniem mnie do relaksu i już leżałam czując, jak napięcie stopniowo mnie opuszcza. Było to wspaniałe doświadczenie… Zapisałam sobie nawet w pamięci, by, gdy kiedyś wrócę do Edmonton, wybrać się do porządnego masażysty raz na jakiś czas. Z początku zimne dłonie Diany rozgrzały się w miarę upływu czasu i gdy skończyła dokładne rozluźnianie każdej części mojego ciała, byłam wprost rozczarowana, że to już koniec zabiegu. Ponieważ okazało się, że już tylko godzina dzieli nas od przyjęcia, Cindy i Elizabeth zajęły się moim makijażem, a Diana w tym czasie wyniosła gdzieś łóżko i uszykowała moją elegancką sukienkę wraz z dodatkami, które wybrały. Makijaż był bardzo delikatny, jednak podkreślał moje ciemne oczy i uwydatniał zazwyczaj blade usta. Po włożeniu sukienki przejrzałam się w lustrze. Wprost nie mogłam się nadziwić, jakim cudem udało im się zmienić takie chuchro jak ja w tę dziewczynę przed lustrem.
– Musicie mi przypomnieć, żebym was koniecznie zaprosiła na swój ślub, jeśli tego dożyję – powiedziałam wzruszona.
Nie potrafiłam wyrazić nawet mojej bezgranicznej wdzięczności dla nich za to, co zrobiły.
Roześmiały się cicho.
– Jeżeli będziemy w pobliżu, nie omieszkamy wpaść – odparły równocześnie.
W końcu mogłam pożegnać się z łazienką i zeszłam pomału po schodach, wciąż niepewna swoich butów na wysokim obcasie. Nie jestem przyzwyczajona do chodzenia w takich butach. Goście już zaczęli się schodzić i wieszak w korytarzu pomału zapełniał się futrami, płaszczami i innymi formami nakryć wierzchnich. Babcia Rose stała przed schodkami prowadzącymi do wejścia i witała kolejnych przybywających. Wszyscy wyglądali, jakby pochodzili z innego świata. Kobiety miały piękne, różnokolorowe suknie wieczorowe przystrojone falbankami, marszczeniami, koronką, kwiatuszkami, perłami i wszelkimi innymi rodzajami ozdób. Takich sukni mógł im pozazdrościć niejeden salon mody. Mężczyźni mieli czarne smokingi, białe koszule i eleganckie muchy. Całość stroju dopełniały czarne lakierki połyskujące w blasku zachodzącego słońca. Wszyscy mieli intensywnie bursztynowe bądź czerwone oczy, by zapobiec przykremu incydentowi zapewne niedawno wrócili z dłuższego polowania. Zapewne wiele istnień zakończyło dziś swą egzystencję na tym świecie… Do solenizantki ustawiła się już mała kolejka. Każdy niósł jakiś pakunek większych lub mniejszych rozmiarów obwinięty kolorowym papierem i wstążką. Widząc rosnącą w oczach stertę podarunków, zaczęłyśmy wraz Cindy przenosić je na specjalnie przygotowany stolik. Po złożeniu życzeń goście odchodzili i zajmowali wybrane przez siebie miejsce. Diana i Elizabeth korzystając z wolnej chwili podłączyły swoje laptopy do sprzętu grającego i puściły wolny, jazzowy kawałek, który wręcz zachęcał do wymiany zdań z sąsiadami z krzesła obok. Gdy już prawie wszystkie wolne miejsca zostały zajęte, usiadłam podekscytowana po prawej stronie babci. Była to zasługa tego, że jako jedyne jesteśmy ludźmi i przynajmniej nie będziemy musiały się tak krępować jedząc. Jedyne wolne miejsce – obok mnie było zarezerwowane dla Jamesa, ale dowiedziałam się, że planuje jakąś niespodziankę i spóźni się kilka minut. Szczerze mówiąc strasznie zaciekawiło mnie, cóż takiego wymyślił, z pewnością jednak będzie to coś ambitnego. Babcia wstała, wygłaszając krótką, treściwą przemowę o wzruszeniu i wspomnieniach z przeszłości, a na koniec życzyła wszystkim dobrej zabawy. Gdy usiadła, ostatnie promienie słońca liznęły leniwie piękne twarze zgromadzonych sprawiając, że błyszczały jak obsypane drobnym, diamentowym pyłem, a po chwili znikły za horyzontem. Przemowa została przyjęta z ogólnym entuzjazmem. Czas miło płynął w gwarze rozmów. Próbowałam kolejnych wręcz zwalających z nóg potraw. Na parkiecie zaczęły pojawiać się pierwsze pary. Wyglądało to trochę jak konkurs tańca towarzyskiego. Byłam oczarowana ich gracją. Jakiś czas później muzyka ucichła i światła świeczek stojących na stołach zbladły. Pomiędzy stołami leciał, powtarzam, LECIAŁ powolutku ogromny tort czekoladowy z ogromnym lukrowym napisem „Kochamy Cię Rose!” i wypisaną liczbą 81. Nie powiem, był to wzruszający moment. Tort zwolnił, zawisając w powietrzu tuż przed babcią, która wstała. Krótką chwilę stała z zamkniętymi oczami słuchając tradycyjnego „sto lat” w wykonaniu istnego chóru anielskiego i myśląc o życzeniu zdmuchnęła świeczki, czemu towarzyszyła burza oklasków. W tym samym momencie na niebie pojawiły się kolorowe fajerwerki, tryskające i migocące w świetle gwiazd i księżyca. Wszędzie było słychać gromkie „Wszystkiego najlepszego!”, a zachwycona staruszka usiadła, gdy tylko tort opadł na podstawiony talerz. Pokroiwszy go na porcje jedną nałożyła sobie, a drugą mnie. Światła świec z powrotem rozświetliły stoły i parkiet, a muzyka ponownie zachęciła kilka par do opuszczenia swych miejsc. Wciąż jeszcze zaskoczona poprzednią, magiczną chwilą posłusznie zjadłam przysługujący mi kawałek i jeszcze rozkoszowałam się jego smakiem, gdy czyjeś zimne ręce zasłoniły mi oczy i poczułam chłodny oddech na swojej szyi. Tego zapachu nie potrafiłabym pomylić z żadnym innym i rozpoznałabym go wszędzie.
– James! – roześmiałam się i odwróciłam szybko głowę. Stał za mną z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, w pięknym smokingu podkreślającym jego nieziemską urodę. Aż zamurowało mnie z wrażenia.
– Czy mogę prosić panią do tańca? – spytał nonszalancko, wyciągając ku mnie dłoń.
Nie wahałam się ani chwili.
– Z przyjemnością – odparłam i James poprowadził mnie na sam środek parkietu, przy czym prawie niezauważalnym gestem dał znać komuś na drugim końcu sali i muzyka się zmieniła. Był to wolny walc angielski. Jaka piękna melodia… – pomyślałam. Nogi miałam miękkie z wrażenia. Chwilę później jedna jego ręka spoczęła na mojej talii, a drugą chwycił mą dłoń i zatonęłam w jego miodowych oczach… W tej chwili nic nie było dla mnie ważne, istniał tylko on. Chciałam, aby ten moment trwał wiecznie. Jego słodki zapach otaczał mnie z wszystkich stron sprawiając, że zapomniałam, jak się nazywam. Serce biło mi jak szalone, bo zrozumiałam, dlaczego tak długo tu pozostałam, dlaczego James zawsze był wyjątkowy, dlaczego wtedy w lesie, gdy złapała mnie burza czekałam tylko na niego. Boże, przecież ja go kocham! Olśniło mnie nagle i cały świat stał się prosty i uporządkowany. Kołysaliśmy się w rytm ostatnich taktów melodii zapatrzeni w siebie, nieświadomi otoczenia. Spostrzegłam, że parkiet jest pusty i wszyscy na nas patrzą dopiero wtedy, gdy ostatnie nuty ucichły. Nawet ogólne westchnienie, które ogarnęło gości, nie zwróciło mojej uwagi. Twarz Jamesa wyglądała tak anielsko, że wprost trudno było uwierzyć, że oto on – wampir mojego życia trzyma mnie nadal w ramionach, że nie rozwiał się w powietrzu jak dym. Zaczęłam wracać do otaczającego nas świata, gdy rytm melodii diametralnie się zmienił. My staliśmy tak jeszcze, nieruchomo. Znów miał ten wyraz twarzy, którego nie potrafię rozszyfrować, tym razem jednak widziałam w oczach wewnętrzną walkę, jakby nie potrafił przekonać się do podjęcia jakiejś decyzji. W końcu opuścił rękę z mojej talii i pociągnął w stronę naszych miejsc. Parkiet znów zaczął wypełniać się tańczącymi parami. Czułam, jak ogarnia mnie głęboki żal, że muzyka musiała się skończyć. Przy stole posiliłam się kawałkiem sernika, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo byłam jak pijana i moje zmysły odbierały bodźce z lekkim opóźnieniem. James siedział po mojej prawej stronie i pomimo zaciętych dyskusji prowadzonych tuż obok nie odezwał się do nikogo ani jednym słowem. Kilka razy ktoś prosił mnie do tańca i przyznam szczerze, że nie wiem, kto to był. Widziałam jedynie twarz Jamesa, jego oczy wpatrzone we mnie. Kątem oka zauważyłam, że prowadzi na parkiet babcię Rose. Zabawa trwała w najlepsze. W końcu wyprana z sił usiadłam na uboczu, zdejmując z obolałych nóg wymyślne pantofle. Szczerze mówiąc zaczęłam je już nienawidzić i mimo że były piękne, miałam ochotę rzucić je jak najdalej stąd. Nie dochodziły tu już światła z przyjęcia, więc siedziałam w ciemności i czułam, że absolutnie nie jestem już w stanie chodzić bez podparcia. Z tego miejsca było idealnie widać parkiet i umilałam sobie mój odpoczynek wpatrywaniem się w tańczące pary, czyli w Jamesa. Obecnie za partnerkę miał wampirzycę o tak jasnych, że prawie srebrnych włosach, których delikatne fale sięgały pasa. Była ubrana w błękitną suknię składającą się głównie z koronek. Co ja tutaj robię? – spytałam samą siebie. Przecież każda z nich jest sto razy piękniejsza ode mnie i gdyby tylko chciał, miałby je wszystkie. Powtórzyłam to sobie kilkanaście razy i doszłam do wniosku, że to nie miało by sensu, bo on nadal kocha Mary i to dlatego wciąż szuka Filipa. Ta myśl dodała mi otuchy, bo oznaczała, że nie będę musiała patrzeć, jak jakaś blond piękność uwiesza się na nim, chociaż… gdybym wiedziała, że on też ją kocha, cieszyłabym się przez wzgląd na niego. Obecnie jednak James nadal nie starał się zwrócić uwagi żadnej dziewczyny tudzież wampirzycy, a ja nie wiedziałam, jak spojrzeć mu prosto w oczy tak, by nie zobaczył w nich mojego serca. Nie chciałam, żeby odsunął się ode mnie. Był to typowy strach przed odrzuceniem. Najgorszy jednak nie był strach, ale to, co sądziłby o tym James, jak by zareagował, co on czuje? Jest tak zamknięty w sobie, że nie mam szans czegokolwiek z niego wyciągnąć bez zbędnych i niebezpiecznych podejrzeń. W końcu zdecydowałam, że nie będę na razie psuła tej rozwijającej się między nami przyjaźni, a jeżeli pisana jest mi spełniona miłość, to nie ma powodu do zmartwień, bo i tak najpierw trzeba się dokładnie poznać. Ten dość mizerny wniosek chwilowo pomógł mi odzyskać spokój wewnętrzny i humor, więc wstałam i poprawiwszy sukienkę wróciłam do stołu, trzymając w ręce pantofle, które zaraz wylądowały pod nim, a sama rzuciłam się boso w wir muzyki, ciesząc się tymi chwilami, pomimo że James nie prosił mnie więcej do tańca.
* * *
Był już prawie świt, gdy przyjęcie w końcu się skończyło. Trzy aniołeczki już zabrały się do sprzątania dekoracji, więc nie było po co zostawać dłużej. Gdy James załatwił sprawę z jakimś rudym przystojniakiem, pożegnaliśmy babcię i pozostałych jeszcze gości i spacerowym krokiem dotarliśmy na brzeg lasu. James zdawał się być trochę rozbawiony i trochę zamyślony. Po paru minutach niespodziewanie wziął mnie na ręce i już pędził wampirzym tempem. Zaskoczona tym zachowaniem roześmiałam się.
– Rozumiem, że brakło ci już cierpliwości do mnie! – zachichotałam.
– W pewnym sensie. Jak widzę, że już nie potrafisz chodzić ze zmęczenia, to nie będę czekał, aż się przewrócisz, Kate.
– No tak, co racja, to racja… Świetne przyjęcie, musisz częściej mnie na takie bale zabierać. W życiu się tak nie wytańczyłam! – wykrzyknęłam.
– No to chyba będziesz musiała jeszcze trochę poczekać do następnego. Zaręczam ci, że dziś nie wstaniesz z łóżka, a przynajmniej nie bez mojej pomocy.
Pierwsze promienie słońca prześwitywały już przez gałęzie drzew i odbijały się od twarzy Jamesa. Zmęczona wtuliłam się w jego chłodną pierś i zaczęłam drzemać. Obudziłam się w domu i szybko przebrawszy się i umywszy wskoczyłam na swoje posłanie. Sen przyszedł szybko, w większości niezrozumiały i dziwny, ale od czasu do czasu powtarzał się w nim taniec z Jamesem. To mógł być mój sen wieczny i nigdy by mi się nie znudził.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|